TATRY-krótki wyskok
Zima w tym roku, jakaś taka jesienno-wiosenna. Już jesteśmy zmęczeni pogodą i tym, że nie można się nigdzie wyrwać. W dodatku, ostatni wyjazd, tak średnio nam się udał... Wreszcie pani Ela proponuje wyjazd na kilka dni w Tatry.
"Pokażę ci zaczarowane miejsca..." Na szczęście już pozbyła się sprzętu do wspinaczki, więc łażenie po skałach nam nie grozi. Będziemy oglądać z ziemi, jak się należy! Wyjazd nocnym pociągiem w piątek! Początek lutego, to powinno być dobrze...
Do Zakopanego dojeżdżamy koło 11 rano. Plecaki już spakowane, więc hyc na peron i wolniutko w stronę wyjścia.
Wolniutko, bo tutaj zima na całego. Pełno śniegu i w dodatku zawiewa! Wolniutko, bo przecież nie mamy kwatery i trzeba coś znaleźć. Szukamy niedaleko stacji. Wreszcie trafiamy! Gaździna obiecuje złote góry! Wielki pokój, telewizor, spokój i ciszę... Pytamy się: za ile? Obrzuca taksującym wzrokiem (po nocy w pociągu i z plecakami, nieszczególnie wyglądamy).
- A, jak dla was, to za trzydzieści.- Turystów mało, to i ceny niskie... Bierzemy.
Wiezie nas na miejsce i rzeczywiście, wielki pokój! Jest i telewizor, są trzy łóżka, obok łazienka. Na Szymanach. Oczywiście po 30 od łebka. Płacimy za trzy noclegi, rozpakowujemy się i w Zakopane!
Najpierw na Krupówki. No i obowiązkowo na kawę, bo padamy. Zostałem zawleczony do "Morskiego Oka". Ja łapię stolik, a Pani Ela kupuje. Kawa, szarlotka, lody...
Kawa. O lodach zapomniano! A sama szarlotką, to się zażera! Mszczę się zapalając papierosa! Siedzimy przy oknie i oglądamy ludzi.
Bezpośrednio pod nami siedzi jakiś cyrkowiec i nie daje piłce upaść na ziemię. Cały czas podbija ją głową, ramieniem, nogami. Rzucają mu tam jakieś grosze. Po wyjściu, Pani Ela rzuciła piątala. Wyszczerzył zęby w podzięce...
Dochodzimy do Pomnika Zamoyskiego i wracamy. Przebijamy się przez tłum oglądających i oglądanych, sprzedających i kupujących... Paskudna pogoda, ale ludzi nie brakuje.
Leżący pies z tabliczką "zbieram na kiełbasę, albo dwie" (myślę, że to nie całkiem kiełbasa i chyba nie dla NIEGO). Przebierańcy. Jeden obejmuje Panią Elę i zionie herbatką z "prądem"
-A ty, dziewczyna, gdzie przede mną uciekasz?!- został poinstruowany, aby wziął się za młodsze. Przyjrzawszy się, uczynił to... Za dużo prądu...
Idziemy do starego kościoła i na cmętarz. Kościółek z połowy XIX wieku. Drewniany. W środku góralskie rzeźby. Przytulny i swojski...
Obok cmętarz. Taka Tatrzańska Aleja Zasłużonych. Leżą znani i nieznani. Mogiła taternika. Skała z linką. Wspaniałe, w góralskim stylu rzeźby. Takie nasze Powązki... Chwila zadumy...
Czas jednak goni! Idziemy dalej... Bazarek. Sprzedają wszystko! Pieski, oscypki, kożuszki, obrusy... Obrusy. Obrusy!!! Stara babina ma pięknie haftowany z góralskim wzorekiem... Kupujemy!
Wyciągam Panią Elę z bazarku, bo tam jeszcze inne wspaniałości.
Idziemy na obiad do Chatki Puchatka na Krupówkach. Kwaśnica i pierogi. Kwaśnica i coś tam po słowacku. Obok siedzi jakaś rodzinka. Słychać jęk "frytek nie ma!". Wychodzą. Gdybym był źle wychowany, to powiedziałbym, że buraki, więc pomijam milczeniem...
Najedzeni i rozgrzani idziemy na piwo. Grzane. Łazimy po Zakopanem ze 40 minut. Wszędzie piwo i wino z mikrofali! A co ma zrobić, taki dziwak, jak ja, który nie lubi, kiedy mu bąbelki nosem idą? Wreszcie w Fisie, przy Dworcu Autobusowym znajdujemy! Pijemy po dwa! Na zapas! I na kwaterę. Tak ślisko, czy piwko działa? Szybciutko spać, bo jutro ciężki dzień. Podobno.
Autobusem do Kir. Szosa biała, ubity śnieg. I cały czas pada. Wchodzimy na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. Oczywiście za opłatą.
Przed nami bardzo mało śladów. Czarno to widzę! Idziemy gęsiego. Przynajmniej dobrze, że nie ma ludzi. Spokojnie i pięknie! Można podziwiać widoki. To znaczy Pani Ela mówi, co bym widział, gdyby tak nie zawiewało. Wierzę na słowo, bo po pierwsze nie mam przewodnika, a po drugie bardzo nie lubi, kiedy ją sprawdzam...
Gór nie widać, bo sypie, ale na jakieś 200-300 metrów jest widoczność. Mijamy Kirową Wodę, czy jak kto woli Potok Kościeliski. Wszystkie boczne szlaki pozasypywane. Mijają nas grotołazi. Trójka młodych ludzi ze specyficznym wyrazem twarzy. Szczęście, oczekiwanie, zadowolenie...
Pani Eli zebrało się na wspominki. Jaki Ona plecak nosiła! Jaki był ciężki! Gdzie Ona nie doszła! A kto jej kazał łazić po skałach!? Wspinać się!? Ja też nosiłem plecak, tyle, że było w nim co innego...
Wreszcie Ornak. Schronisko. Będzie herbatka. Dam stopom odpocząć. Chyba obtarłem... Pijemy herbatę i jemy szarlotkę. Z rabarbarem. Wspaniała! W rankingu miała, zdaje się 5, ja bym dał 8. No, ale to nie mój ranking, a poza tym teraz, to by mi i trawa smakowała! Przetarliśmy szlak! Wwaliło się kilka osób, później wycieczka niemieckiej młodzieży. Wrzask! Uciekamy!
Wracamy jakieś 100 metrów i wchodzimy na szlak do Doliny Tomanowej. Śnieg po kolana. Szlak zupełnie nieprzetarty. Idę z 15 minut i pękam! Daję spokój. Noga obtarta, jęzor na wierzchu... Wracamy i wybieramy szlak do Smreczyńskiego Stawu.
To tylko 30 minut spacerku, a ktoś poprzedniego dnia tamtędy szedł. Nie jest źle. Idziemy. Śnieg tylko do pół łydki. Po drodze, oglądamy zasypane śniegiem drzewa. Tak zima wygląda! Przestaje sypać, widoczność się poprawia. Dochodzimy do Stawu. Pani Ela już czeka przy barierce. Robię zdjęcia. Po lepsze ujęcie schodzę ze szlaku i... wpadam w śnieg do pół uda! Przychodzi następny napaleniec, a my odchodzimy.
Wracając, mijamy turystę, pytamy się co w schronisku. Okazuje się, że przyszła grupa młodzieży. Polskiej. Podobna konkurują, która grupa głośniejsza. Nie mamy wyboru, bo tylko tam jest grzaniec. Pijemy. Wracamy do Kir.
Pogoda na tyle się poprawiła, że widać Ornak. Oglądam ścianę Raptowickiej Turni, na którą, kiedyś Pani Ela właziła. Podziwiam. Wreszcie wychodzimy na Dolinę Kościeliską. Teraz widzę!!!
Widzę również, że Pani Ela ma twarz w kolorze sztandaru jedynie słusznej partii. W odpowiedzi słyszę, że moja wygląda, jak twarz pewnego wicepremiera przed wizytą w solarium. Zupełnie nie rozumiem o kogo chodzi, ale nie dopytuję się... Wracamy do Zakopanego. Piwo w Fisie i na kwaterę, bo jutro na Słowację...
Jeszcze ciemnawo, a już wstajemy. Trzeba szybciutko zjeść śniadanie i na dworzec autobusowy. Niebo niebieściutkie. Bezchmurno.
Wreszcie, z opóźnieniem podjeżdża autobus, do którego się ładujemy. Droga do Starego Smokovca mija szybko. Oglądam panoramę gór i słucham relacji Pani Eli, która opowiada...
Jak przechodzili przez granicę i polscy pogranicznicy ich łapali, jak spali w kolibie i słowacki pogranicznik ich wyganiał. Jak wracając ze Słowacji, musieli wypić 1,5 litra śliwowicy, bo nie chcieli ich z tym towarem, wpuścić do Polski...
Wreszcie na miejscu! Stary Smokovec. Autobus powrotny mamy koło 17, więc jest dosyć dużo czasu. Idziemy do stacji kolejki, która nas zawiezie na Hrebienok. Po drodze oglądamy zasypane śniegiem miasteczko. Zasypane śniegiem, skąpane w słońcu, wygląda bajkowo.
Z biletami czekamy na podjazd kolejki. Pełno narciarzy! Jakaś para, mniej, więcej w naszym wieku, staje przed nami. Pani Ela reaguje. Po polsku. Trafiła ! Do baby nie dociera, że trzeba stanąć w kolejce, myśli, że się obawiamy, że nie wejdziemy... Na pewne zachowania, to nie ma lekarstwa...
Na górze, narciarze idą w lewo, my w prawo. Na szlak.
Idziemy dołem do Rainerowej Chaty. Dołem, bo widoki piękniejsze, a że trochę dalej... Widoki, rzeczywiście piękne!
Mijamy wodospad, cały zasypany śniegiem, tylko tu i ówdzie sączy się smużka wody. Sople o długości 1,5 metra zwisają z kamieni, a wszystko w poblasku słońca. Pasiemy oczy!
Wreszcie docieramy do Rainerowej Chaty i z tamtąd kierujemy się na Skalnate Pleso. Droga wiedzie częściowo przez las, ale co i rusz robią się prześwity i wtedy widać dolinę i przeciwległy stok. Las obsypany śniegiem. Drzewa przybierają przeróżne kształty.
Spotkałem pingwina ze złamanym dziobem, garbusa, i trudną do zidentyfikowania poczwarę... Wszystko zależy od wyobraźni...
Wychodzimy z drzew. Dochodzimy na krawędź urwiska i mam co chciałem! Widok! Z jednej strony, masyw Wysokich Tatr, z drugiej dolina ze Starym Smokovcem. Wszystko w słońcu i blado-niebieskiej mgiełce...
Pani Eli mało! Idziemy wyżej! Po drodze opowiada, jakie Tatry są piękne we wrześniu. Jak dobrze będzie zabrać śpiwory i wypuścić się w góry na jakieś dwa tygodnie. Nocować po kolibach, a w doliny schodzić tylko po to, aby podreperować zapasy...
No cóż.. Do września jeszcze dużo czasu, a poza tym, pocieszam się, że po trzech dniach niemycia, człowiek zaczyna pachnieć, jak kocur w czasie rui, a Pani Ela ma wrażliwy nos... W każdym razie jestem za, a nawet przeciw!
Wracamy do schroniska na Hrebienoku. Jesteśmy czerwoni i ogorzali. Od słońca, wiatru i drogi. Przy schronisku pełno ludzi. Narciarzy, saneczkarzy, wypoczywających. Bezbłędnie rozpoznajemy Polaków! Po wrogich, pełnych pogardy spojrzeniach. Chyba nieciekawie wyglądamy...
Pani Ela do każdego promiennie się uśmiecha. Ja wywalam jęzor, aż po migdałki! Oczywiście, kiedy Pani Ela nie widzi. Myślę, że mój sposób bardziej pomaga, bo co poniektórzy łapią kolorek podobny do naszego!
Po grogu, wypitym w schronisku, dostajemy energii i schodzimy na dół piechotą. To z górki, więc nie ma problemu, tylko trzeba uważać na saneczkarzy zjeżdżających drogą...
Wreszcie na dole. Po takim spacerku byśmy coś zjedli. Najlepiej knedlika! Słowackiego! I piwa! Słowackiego! Jedna knajpka, druga... Wszędzie patrzą na nas, jak na dziwolągów! Knedlik!? U nas pizza. Schabowy. Golonka. Aaaa, słowackie dania... To chyba tylko w hotelu, przy dworcu autobusowym..
Przypomina mi się Zakopane i grzaniec z mikrofali... Wreszcie siedzimy i jemy. Knedlika. I coś tam po słowacku, pierogi i jakieś kluseczki. Knedlik najlepszy. Piwo też niezgorsze! Pędzimy do samu po śliwowicę i czaj do herbatki (50%). Wyrobiliśmy się na autobus! Wracamy. Już ciemno, więc mało co widać, a i piwko słowackie działa... Drzemiemy i tak dojeżdżamy do Zakopanego.
Ranek. Sypie. Po wczorajszym słońcu, ani śladu. Jedziemy do Kuźnic, bo mam zobaczyć Halę Gąsienicową i schronisko na niej... Stojąc przy budce biletowej, pytam się, która droga krótsza? Ciekawiej i krócej jest przez Dolinę Jworzynki.
Zadzieram głowę i patrzę. Wysookoo... Śladów na śniegu brak. Wybieramy drogę dłuższą, przez las. Ktoś już przed nami szedł, więc będzie łatwiej.
W nocy nasypało i idzie się ciężkawo. Przez las. Cały czas pod górę. Raz stromiej, raz płaściej. Las i las... Drzewa obsypane śniegiem, piękne, ale po pół godzinie się już opatrzy. Po jakimś czasie wychodzimy na taras widokowy. Hala Goryczkowa pod nami. Widać schronisko na Hali Kondratowej, wyciąg... Śnieg, to sypie, to przestaje. Nie jest źle. Idziemy dalej. Mimo śniegu robi się coraz cieplej. Byle wyjść z lasu, nie będzie lżej, ale za to może ciekawiej...
Wreszcie dochodzimy do Skupniowego Upłazu i Pani Ela pokazuje mi Zakopane. To znaczy miejsce, w którym powinno być Zakopane.
Poniżej chmury, które powoli podnoszą się do góry. Zaraz dojdą do nas! No i doszły! Zaczyna sypać, a widoczność i tak słaba, jeszcze się pogarsza. Zawiewa. Mijamy wejście z Doliny Jaworzynki. Patrzę się w dół i stwierdzam, że mądrze wybraliśmy. Tędy byśmy nie weszli!
Mam wielką ochotę wracać, ale Pani Ela namawia do dalszej drogi i obiecuje gorącą herbatkę w schronisku. Delikatnie wypytuję się na ile jest ubezpieczona i czy testament jest na mnie.
Przy dobrych układach... Jakaś mała lawinka... Niestety, odpowiedź niezadawalająca. Idziemy do schroniska. To tylko pół godzinki... Idziemy, a właściwie, wlokę się. Mija nas jakaś para. Kobieta ma minę podobną do mojej. Śmieję się. Śmieję się z siebie, z niej, z Pani Eli...
I naprzód! Przełęcz Między Kopami. Tak zawiewa, że człowiek czuje się zawieszony w nierzeczywistym świecie. Nic nie ma, tylko śnieg i niebieskie tyczki. Troszkę pod górkę i już widać! W dole kilka budyneczków, a na wprost Kościelec, Żółta Turnia, Czarny Staw... W dobrym momencie przestało wiać!
Widok, to nagroda za drogę! Z górki do schroniska! Pusto. Ze cztery osoby. Ci, co nas minęli, już piją. Herbatkę! My też! I po szarlotce! I po pięćdziesiątce wiśniówki. I jeszcze herbatkę. Pani Eli zebrało się na wspominki...
Kiedyś wrzątek był za darmo! Kiedyś można było dać swoje półprodukty, a kucharka z tego gotowała. Kiedyś... Opowiada, jak kucharka krzyknęła przez okienko:" jajecznicę z dwóch, własnych jaj - odebrać!" Czym wzbudziła ogólne zainteresowanie, śmiech, i ciekawość co za desperat...
Podziwiam jadalnię. Na ścianach fotografie. Jakie? Czyje? Trzeba zobaczyć. Reaktywował TOPR, ale przy obecnych układach, by się nie utrzymał! Nawet na zdjęciach! A może się mylę...
Wracamy. Troszkę pod górę, a później cały czas w dół. Pogoda już się na tyle poprawiła, że można podziwiać widoki, ale Zakopane nadal za chmurami. Szlak przetarty, bo w międzyczasie przeszło ze dwadzieścia osób. Nawet, jakiś desperat zszedł do Kuźnic Doliną Jaworzynki, ale my się nie decydujemy, wracamy, jak weszliśmy...
Cztery dni. Dobre dni. Pełne wrażeń. Do września już niedaleko. Wytrzymamy!