Prosto z trasy idziemy na jedzonko! Mieszkamy w pensjonacie, więc nie mogli nas wygonić. Usiedliśmy koło drzwi, był cug, więc bardzo nie przeszkadzaliśmy (chyba).
Golonka była wspaniała! Żeberka też! I piwo! Uzupełniamy płyny i na kwaterę!!! Prysznic i zalegamy. Nie mam nawet siły, aby zrobić Pani Eli awanturkę. Nic straconego, jutro będzie lepiej. Jutro Zbójnicka Chata!!!
Zbójnicka Chata
Po wczorajszym, zaspało nam się. Wstajemy z godzinnym opóźnieniem i nie wyrabiamy się na kolejkę. Autobus do Starego Smokovca odjeżdża dopiero o 10. Żadnej komunikacji! Bierzemy swój samochód i jedziemy do Starego Smokovca, a później lanovką na Hrebieniok i szlakiem na Zbójnicką Chatę.
Dolina Staroleśna i Zimnej Wody tworzą rozwidlenie w kształcie litery "Y". Szlaki od Hrebienioka rozchodzą się dopiero po minięciu Chaty Kamzika. Idziemy przez las. Jest już stosunkowo późno, więc i turystów sporo, ale powoli się wykruszają.
Po kamieniach, jednak trochę niewygodnie chodzi się w sandałkach.
Mija nas "nosiciel". Schodzi z góry i wynosi śmieci ze schroniska. Taki Słowacki Sherp.
Słońce świeci, widoki piękne, ptaki drą dzioby, szum potoku, zapach lasu, wody i gór. Taki wizualno-zapachowo-akustyczny kicz. Aż nierealne. Robimy sobie przerwę. Na skale, nad potokiem. Gdyby nie te "wysokogórskie" muchy, to może i dalej byśmy nie poszli, ale nie dają zbyt długo usiedzieć. Jest ciepło i troszkę pachniemy, ale widać nie dość mocno.
Wreszcie dochodzimy pod ścianę zamykającą dolny żłób Doliny Staroleśnej. W górę!
Lasy już dawno się skończyły, kosodrzewina ustępuje trawie. Idziemy szlakiem, który pnie się zakosami, aż wreszcie skręca w skalistą wyrwę.
Kilkanaście metrów idziemy trawersem (ubezpieczony łańcuchem). Pod nami jeziorko. Czy ja kiedyś miałem lęk wysokości?
Widoki bajkowe, aż nierealne, widocznie dlatego tak reaguję. To nie może być prawdziwe, więc nie ma się czego lękać!
Mijamy turystów, którzy schodzą w dół. W sandałach! Patrzę na palce - poobijane, czerwone. Na twarzach nie mogę dopatrzeć się zachwytu, raczej zrezygnowanie... Czeka ich dłuuuga droga! W dół. Z odsłoniętymi palcami. Głupich nie sieją...
Wreszcie w Zbójnickiej Chacie! Jemy knedlika, pijemy czaj. Łapiemy oddech. Włóczymy się po okolicy. Oglądamy jeziorka, dolinki. Miejsce osłonięte i mimo, że obok leży śnieg, jest ciepło.
Jestem nieprzyzwyczajony do takich widoków... W małej kotlince nieduże jeziorko. Z jednej strony otacza je śnieg, z drugiej zielona trawa, na której rosną fioletowe i żółte kwiatki. Dla dekoracji rozrzucone są kawałki skał. Wszystko to, otaczają grzbiety Wysokich Tatr.
Pasiemy oczy do w pół do trzeciej i wracamy do Hrebienioka. Trasa, niby ta sama, ale oglądana z innej perspektywy. Teraz schodzimy. Idziemy w dolinę. Przy mostku mijamy "nosiciela". Siedzi na skałce z plecakiem, który załadowany, wystaje mu nad głowę. Odpoczywa przed podejściem. Ten, to sobie wyrobi kondycję!!!
Kosodrzewina, później las. Jakoś, to dzisiaj szybko poszło! O 17 jesteśmy już w Hrebienioku.
Na dół jedziemy lanovką. Mamy luzy. A gdzie indziej - tłok! Na stacji, też mamy dużo miejsca - ludzie się rozstępują, dają przejście. Pani Ela mówi, że musimy nieziemsko pachnieć! A ja myślałem, że to z szacunku dla nas...
Wracamy na kwaterę do pensjonatu. Przebieramy się i szybciutko pędzimy uzupełnić wypocone płyny... Do knajpki vis a vis stacji. Pani Ela pierogi, ja "gazdowski placek". Mam pecha! Przynoszą mi zwykły i dopiero na mój protest zamieniają.
Za to rachunek opiewa na jedno i drugie! Jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem, więc tylko grzecznie zaprotestowałem. Kelnerka zgodziła się z moją sugestią, że chciano mnie oszukać i szybko odliczyła, to czego nie jadłem.
Dobrze, że były tylko dwa piwa!Zdegustowani, ale najedzeni wracamy na kwaterę. Na razie mamy dosyć Słowackich Tatr. Jutro wracamy do swoich Górali...