napisała: ELA

KAZIUKI W WILNIE 2008


Zatęskniłam za obejrzeniem czegoś starego, ludowego a jednocześnie autentycznego czegoś dawno nie widzianego - czy może to być coś piękniejszego niż jarmark ludowy ku czci patrona Litwy w dzień jego imienin?

Jadąc do Wilna przyglądam się mijanej puszczy i myślę o Jagiellonach i ich wielkiej miłości do borów litewskich. Z dawnych słynnych lasów litewskich nic nie zostało, a nasza Puszcza Biała - czy jej resztki podobałyby się Zygmuntowi Augustowi?

Highslide JS Highslide JSPo drodze do Wilna nie sposób pominąć Druskiennik. To malutkie uzdowisko ma swój nieodparty urok, prześlicznie położone na wysokiej skarpie Niemna ze wspaniałym starym parkiem. Nie byłam tutaj około 10 lat, podobnie jak poprzednio oprowadza mnie po miasteczku przewodniczka. Jest bardzo dumna z dokonań miejscowych władz, pokazuje nam niedawno wybudowany kompleks basenów, nowe budynki sanatoryjne, pijalnie wody i ciągle z dumą podkreśla, że wszystkiego dokonali sami Litwini bez pomocy cudzoziemców.

Jeszcze przed Wilnem skręcamy do małej wioski zobaczyć grób i pomnik Emilii Plater. Tutaj natychmiast przypominam sobie atmosferę dawno temu oglądanej Litwy. Maleńka wioska, brak jakichkolwiek śladów współczesności i ten zapach w powietrzu, jedyny w swoim rodzaju, którego na próżno szukać u nas w kraju - niezaprzeczalny dowód na istnienie dużej liczby domowych wędzarni mięsa.

Highslide JS Highslide JSMały ruch na drogach nie świadczy dobrze o rozwoju gospodarczym regionu, ale z drugiej strony, jakby to było cudownie gdyby tak było na drodze dojazdowej do Warszawy o 7 rano! Z tego rozmarzenia wyrywa mnie ogromny podświetlony billboard z napisem że oto wjeżdżamy do Wilna. Nie mogę w to uwierzyć, jesteśmy w polu, żadnych zabudowań a do miasta wiele kilometrów. Tajemnicę ciągłego przesuwania granic administracyjnych miasta wyjaśniła mi potem przewodniczka w Wilnie. Nie chcąc zwracać ziemi rolnikom (w tym też Polakom zamieszkałym pod Wilnem), władze administracyjne ciągle przesuwają granice miasta.

Wreszcie docieramy do Wilna, hotel w którym się zatrzymujemy usytuowany jest blisko Ostrej Bramy, więc od razu idziemy na stare miasto. Zmiany są wszędzie, chociaż nie wszystkie przyjemne. Dawne targowisko pod gołym niebem, położone na zapleczu murów staromieskich ma teraz postać dużej przeszklonej hali, czystej w środku i wygląda bardzo porządnie. Highslide JS Highslide JS Ale już okolice ratusza z okropnymi pseudonowoczesnymi plombami wkomponowanymi niefortunnie w stare budynki i kościoły, przynoszą jak najgorsze skojarzenia. Wszystko to nie jest w sumie ważne, nie jest to moje miasto, więc jeśli miejscowym nie przeszkadzają zmiany, to ich sprawa.

Z dawnych wędrówek po mieście mam swoje ulubione zakątki. Zaczynam od znalezienia słynnej kiedyś restauracji serwującej dania kuchni litewskiej i niestety nie znajduję. Nie mam zamiaru rezygnować, zasięgam informacji z różnych źródeł i w końcu jest!

Lokal zmienił całkowicie swój wystrój, niestety z dawnych wspaniałych smakołyków litewskich pozostały tylko marne wspomnienia. Próbując polecony mi przez kelnerkę półmisek potraw przypominam sobie jak wiele lat temu w tym miejscu dostałyśmy z przyjaciółką ogromną patelnię najprzeróżniejszych wyrobów z ziemniaków polanych śmietaną i skwierczących na małym palniku na stoliku. Do dziś pamiętam smak kiszki ziemniaczanej.

Highslide JS Highslide JS Z dawnej tradycji nic nie pozostało, zupa którą zamówiliśmy jest ładnie podana w wydrążonym chlebie, ale jej smak raczej wskazuje, że jest to zemsta wietkongu, czyli torebkowa chemia a nie własnoręcznie przygotowana zupa. Na kawę z dumą prowadzę do dawnej kawiarni tureckiej serwującej wyśmienity aromatyczny napój. Po dawnej kawiarni brak śladu, na jej miejscu mała i bez wyrazu kawiarenka, mają express do kawy więc zostajemy, niestety sam express nie wystarczy jeśli kawa jest marnej jakości.

Mamy dwa dni na zwiedzanie miasta - cieszę się na zapas. Zaczynamy od kościoła na Antokolu - mojego ulubionego, po kościele w Krzeszowie to dla mnie najpiękniejszy z kościołów o tak niezwykłym i oryginalnym wnętrzu. Przy oglądaniu wnętrza zwracamy uwagę na dwa olbrzymie tarabany stojące w lewej nawie, są wspaniałe chociaż mocno podniszczone ale też widać, że wiele razy reperowane, zrobione z miedzi skóry i drewna. Highslide JS Highslide JS Zastanawiamy się ilu ludzi musiało je dźwigać przed bitwą. Wracając na starówkę oglądamy kramy kaziukowe.

Jestem zdumiona ogromną ilością stoisk. Z dawnego jarmarku ludowego niewiele zostało, zamiast palm i wyrobów miejcowego rękodzieła można teraz nabyć rzeczy ze sklepów, które nie mają nic wspólnego ze sztuką ludową.

Uciekamy do miasta oglądamy katedrę, wzgórze zamkowe i na cokolwiek wejdziemy po drodze. Turystów zainteresowanych zwiedzaniem jest niewielu, swoim zwyczajem zagaduję napotkanych plecakowców, zwłaszcza w moim wieku. Zdecydowana większość to nasi krajani odczucia i wrażenia różnorodne. Mój mąż jest zaszokowany zmianami (końcówek na litewskie) nazwisk wielkich Polaków jak Mickiewicza czy nawet Moniuszki, na mnie nie robi to wrażenia, widziałam to już poprzednio wielokrotnie więc nic się nie zmieniło.

Highslide JS Highslide JS W pewnym momencie zgubiliśmy się w plątaninie uliczek, ale wokół jest mnóstwo miejscowych więc próbujemy zapytać o drogę. Pytając po polsku lub po rosyjsku widzimy wrogie spojrzenia, kiedy pytam po angielsku widzę, że nikt mnie nie rozumie. Zczynam się dobrze bawić i zastanawiam się w jakim języku miejscowi mają zamiar porozumiewać się z cudzoziemcami? W końcu trafiamy na żebraczkę, która dostosowała się do zaleceń unii i prosi o pieniądze w różnych językach, z nią dogadujemy się bez problemów po polsku.

Oglądamy paradę kaziukową, która bardziej przypomina pogańską manifestację radości z nadchodzącej wiosny, niż katolicką procesję, dominuje młodzież poprzebierana za dziwne stwory, od razu widać, że wszyscy doskonale się bawią pomimo padającego deszczu i zimna.

Wracając wchodzimy do cerkwi i zostajemy tam przez jakiś czas, słuchając śpiewów przenosimy się w inny wymiar. Highslide JS Highslide JS Kiedy wychodzimy zaczepia nas polska żebraczka, starowinka której tak jak i u nas w kraju brakuje pieniędzy na podstawowe potrzeby dla życia, rozmawiamy ale nic nie jesteśmy w stanie pomóc, poza datkiem i współczuciem. Włóczymy się po mieście do wieczora, w międzyczasie kupujemy wspaniałe miejscowe nalewki oraz suszone i wędzone mięso stanowiące regionalne przysmaki.

Drugiego dnia w Wilnie dalej oglądamy miasto, prowadzę po swoich małych zakamarkach i dużych atrakcjach, spotykają nas różne niemiłe niespodzianki ze strony miejscowych. Przy oglądaniu uniwersytetu kolejny niemiły incydent , nauczona doświadczeniem pytam napotkanego studenta po angielsku o drogę do jakiegoś zakamarku i zostaję skierowana... do toalety.

Dla miejscowych taka para jak my w strojach sportowych i z plecakami nie jest godna szacunku. Zastanawiam się gdzie się podziała dawna gościnność Litwinów, której tyle razy doświadczyłam. Highslide JS Highslide JS Kupujemy palmy wielkanocne, z których słynęły kiedyś Kaziuki oraz wspaniały chleb wileński, przy okazji mamy możliwość dluższej rozmowy z miejscowymi Polakami, nareszcie możemy się pośmiać i pożartować - koniec z otaczającym nas do tej pory ponuractwem.

Ostatniego dnia wracając w kierunku domu, najpierw odwiedzamy podwileńskie miejsce kaźni z ostatniej wojny. Grupa z którą jedziemy ma przewodniczkę, mikroskopijna pani Łucja wykazuje się ogromną erudycją i używa pięknej śpiewnej polszczyzny. Takie zbiorowe mogiły różnych narodowości to wielkie wyzwanie interpretacyjne dla każdego przewodnika, ale nasza przewodniczka poradziła sobie doskonale, podała fakty: kto kiedy kogo zabijał ile było ofiar a potem przedstawiła w jaki sposób interpretuje się te zbrodnie z punktu widzenia różnych stron. Wniosek jaki nasuwa się po obejrzeniu miejsca i wysłuchaniu przewodnika może być tylko jeden - oto kolejny kraj, który nie umie sobie poradzić z własną historią najnowszą.Highslide JS Highslide JS

Kolejnym punktem do obejrzenia są dwa pałace Tyszkiewiczów, obydwa w bardzo złym stanie. Mimo wszystko podziwiam wspaniałą architekturę i usytuowanie.

Przewodniczka opowiada nam o prawie litewskim dotyczącym zwrotu majątku dawnym właścicielom. Dotyczy ono tylko osób mających litewskie obywatelstwo, pytamy o możliwość zakupu tych pałaców, okazuje się, że też jest to praktycznie możliwe tylko dla Litwinów. Według miescowej administracji lepiej aby te pałace popadły w całkowitą ruinę niż żeby je odbudowali cudzoziemcy. Przy okazji przewodniczka opowiada o masowej emigracji młodzieży na zachód.

Dojeżdżamy do Trok gdzie oglądamy zabudowania Karaimów jemy ich słynne kibiny i pijemy miejscowe nalewki. Zamek na wyspie to dla mnie zawsze była prawdziwa perełka. W jednej z komnat przeżywamy objawienie, kiedy przysiadamy na chwilę na ławie przychodzi rosyjska wycieczka z miejscową przewodniczką, na ścianie wisi mała kopia bitwy pod Grunwaldem Matejki i słyszymy objaśnienia przewodniczki, Highslide JS Highslide JS że oto namalowany został Witold, który z Litwinami wygrał bitwę pod Grunwaldem a Polacy tylko mu w tym trochę pomogli.

Kiedy przekraczamy dawną granicę, po której nie ma teraz śladu, dokonuję podsumowania wyjazdu. Mam mieszane uczucia, kiedy byłam tu ostatni raz nie byliśmy jeszcze w unii. Pamiętam jak wszyscy tego oczekiwali, mieli marzenia o lepszej przyszłości. Teraz kiedy razem z Litwinami jesteśmy w unii widać, że nie wystarczy zniesienie granic państwowych, inne znacznie ważniejsze granice istnieją w naszej mentalności. Małe nacjonalizmy, wywyższanie się za wszelką cenę (tylko po co?) nie stanowią leku na własne kompleksy. W tym miejscu zgadzam się z opinią jednego z moich uczniów, że tylko biologia potrafi to naprawić.

wróć na początek strony