Chang Mai
...świątynia, zbudowana na resztkach starej...

Chang Mai
Wydaje się, jakby żył...

Chang Mai
Chang Mai - kompleks świątynny

Chang Mai
Pokazał referencje od Polaków...

Chang Mai
Kurczak z ryżem - całkiem niezłe...

Chang Mai
Obwiózł po sklepach...

Chang Mai
A ten dywanik, to prawie kupiliśmy, tyle, że za dużo chciał...

Chang Mai
Farma orchidei...

Chang Mai
Taka ichnia Częstochowa...

Chang Mai
Małe tancereczki - odrobina folkloru w świątyni...

Chang Mai
Wodospady - to co lubię najbardziej...

Chang Mai
Kupujemy - jak pięknie powiedziane...

Chang Mai
Był również wyplatacz kapeluszy

Kraj uśmiechniętych ludzi

Tajlandia 2013
napisała : ELA

 

CHIANG MAI

(18-20 stycznia)

Rankiem docieramy do Chiang Mai, tuk tukiem pojechaliśmy na stare miasto. Noclegi znaleźliśmy w Lek Guesthouse. Nasz dom noclegowy, ma duże patio z kwitnącą bugenwalią, a my mamy własny tarasik. Oprócz nas, przebywała tam większa grupa Francuzów, którzy nie mówili w żadnym innym języku.


Idziemy na oglądanie starego miasta, a głównie świątyń, położonych w obrębie murów staromiejskich. Ilość świątyń na starym mieście jest nieprawdopodobna, zwiedzamy główne, polecane przez przewodnik. W pamięci pozostanie nam świątynia, zbudowana na resztkach starej, której okazałe pozostałości zachowały się do naszych czasów, oraz dwie postacie mnichów za szkłem, na które gapiliśmy się wraz z innymi zwiedzającymi, zastanawiając się, kto umieścił żywych ludzi w szklanych gablotach. W jednej ze świątyń zaczepił nas kierowca taksówki i zaproponował, że nas obwiezie następnego dnia po okolicy, miał nawet rekomendacje od Polaków których obwoził uprzednio.


W drodze powrotnej, przystanęliśmy przy gabinecie masażu i Piotruś zafundował sobie masaż pleców, wyszedł sztywny i połamany(Piotruś wszedł połamany, a wyszedł w miarę zdrowy. Dzięki temu mógł nosić plecak! Piotruś jest czasami trochę zgryźliwy...). Na obiad poszliśmy na miejscowy targ, gdzie wzięliśmy ryż z warzywami i kurczakiem na ostro.


Rano pan kierowca stawił się punktualnie i zaproponował, że pokaże nam „wioskę jedwabną”, która w rzeczywistości okazała się sklepem, posiadającym ekspozycję jedwabników, oraz kilka pań tkających na ręcznych krosnach. Sklep był drogi i luksusowy, nie skorzystaliśmy z propozycji zakupów.

Potem widzieliśmy jeszcze sklep z biżuterią artystyczną, gdzie ceny były jeszcze wyższe, oraz sklep z dywanami indyjskimi. Dywany były piękne ale ceny!!!.

Przy następnym sklepie odmówiliśmy wyjścia z samochodu i pojechaliśmy na „farmę orchidei”. Tak naprawdę, jest to wystawa tych pięknych kwiatów, jednak czas w którym tam byliśmy nie był odpowiedni, kwitła tylko część kwiatów, ale i tak byłam zachwycona. Przy wyjściu pani zaproponowała mi kupno zatopionych w złocie drobniutkich kwiatków w formie naszyjnika, cóż było to dzieło sztuki z astronomiczną ceną.

W drodze powrotnej widzieliśmy drogowskazy do „farmy krokodyli” „królestwa tygrysów” „świata słoni” „małp” i inne. Po uważnym przyjrzeniu się takiemu przybytkowi na Sri Lance, stwierdziliśmy, że nie będziemy dofinansowywać takich miejsc, które są bardziej okrutne dla trzymanych tam zwierząt niż ZOO.


Zamiast tego pojechaliśmy zobaczyć świątynię Phra That Doi Suthep leżącą na sporym wzniesieniu za miastem. Miejsce bardzo piękne i urokliwe, ze wspaniałą panoramą na Chiang Mai. W świątyni dużo kalek i chorych modlących się o zdrowie oraz grupa młodziutkich tancerek, w ludowych strojach.


Ostatniego dnia pobytu w Chiang Mai, pojechaliśmy autobusem do Chom Thong, zobaczyć wodospady Mae Klang Falls.

Pierwsze co zrobiliśmy w Chom Thong to obejrzeliśmy Wat Pra That Sri Chom Thong. Obok Wat Arum w Bangkoku, była to jedna z najpiękniejszych świątyń, jakie oglądaliśmy w Tajlandii.

Do wodospadów, dowiózł nas pan kierowca miejskiego busika, który zrobił sobie z nami kurs na lewo.

Przy samym wodospadzie pobrano od nas po 200 batów za wstęp do parku narodowego. Sam wodospad piękny, tyle, że wody w nim niewiele, bo akurat była pora sucha. Liczyłam, że dodatkowo obejrzę jaskinię, polecaną przez przewodnik, ale akurat była zamknięta. Idziemy na krótką wycieczkę ścieżką nad wodospadem, wzdłuż rzeki, aż dochodzimy do dużego centrum turystycznego, położonego przy szosie z drugiej strony. Wracając wzdłuż doliny rzeki oglądamy dżunglę, która jest wyschnięta i brązowa. Brak opadów i jaskrawe słońce robią swoje.


W Chiang Mai po zmroku, rozłożył się jarmark niedzielny, całe śródmieście zastawione jest kramami i budami. Gwarnie kolorowo i pachnąco. Kupujemy (Kupujemy, to zbyt wiele powiedziane... Powinno być - kupuję, bo ja sobie nie przypominam, abym coś kupił...) różne drobiazgi, głównie to chłoniemy atmosferę tego miejsca. Kosztujemy też przysmaków na niezliczonych straganach oferujących jedzenie. Najbardziej niezwykłe były przekąski oferowane w zwiniętym liściu winogrona. Był tam pokruszony orzeszek, odrobina chili jakieś niezidentyfikowane warzywko, a wszystko sklejone ryżem i doprawione miodem.