TYDZIEŃ W STAMBULE

Dzień 1 (sobota wielkanocna)

Przylatujemy bezpośrednio z Warszawy i na lotnisku w Stambule oczekuje nas niemiła niespodzianka, przyleciał tylko bagaż Wienia, po naszych dwóch plecakach nie ma śladu, na dodatek przy kupowaniu wizy tureckiej zgubiłam kartę pokładową z kodem bagażu. Pani w biurze rzeczy zaginionych pociesza mnie, że większość bagaży się odnajduje, składamy reklamację tylko na jeden bagaż i w kiepskich humorach idziemy wymienić pieniądze (1$ = 1,78LT).

Wiem, wiem... Jestem złośliwy...

Swoją drogą miałem niezłe używanie, dokuczając Pani Eli, której czasami zdaża się wyzywać mnie od sklerotyków...

Prawdę mówiąc, byłem zadowolony , bo mój plecak wymaga już wymiany i tak tanim kosztem może byłby jakiś nowszy, lżejszy, wygodniejszy...

Aby dojechać do hostelu Soho, gdzie zarezerwowałam noclegi, musimy dojechać do placu Taxim, dowozi nas tam bezpośredni autobus za 10 LT.

Tego co zobaczyliśmy na Placu Taxim i potem na ulicy Istiklal nie można porównać z niczym innym w naszym kraju, rzeka ludzi na wielkim placu i szerokiej ulicy poruszająca się powoli w sobotni wieczór. Widać, że przyjechaliśmy do dużego miasta, które ożywa wieczorem.

Odnajdujemy uliczkę wiodącą do hostelu i wkrótce znajdujemy sam hostel. Osobiście to nie przeszkadzają mi odrapane i brudne ściany w hostelu, jak również wielkie zagęszczenie łóżek. Byleby miał właściwą atmosferę.

Atmosfera była. Szczególnie, kiedy mieszkający dwa pietra pod nami wystawili swoje buty i skarpetki (dobrze napisane - wystawili, bo stały) na korytarz. Klatka schodowa działała, jak komin. Cug do góry. Dwa piętra wchodziło się, a właściwie wbiegało na wdechu...

Na szczęście ani Wienio ani Piotruś nie byli zaszokowani warunkami hostelu Soho. Dostajemy miejsca na górnych łóżkach w sali 6- osobowej. Oprócz nas w pokoju przebywa Jil z Oregonu oraz wolontariusz z Ugandy, trzeciego współlokatora nie udało nam się poznać, gdyż bywaliśmy w innym czasie.

Piętrowe łóżka miały tendencję do chybotania wzdłużnego. Materace były tak wyeksploatowane, że najważniejsza część ciała leżała na płycie, bo wszystko się pozwijało. To było jakby gniazdko, tyle, że twarde gniazdko. Wszystko nieprane od nowości. W Indiach było czyściej.

Udajemy się na miasto aby kupić sobie niezbędne rzeczy do mycia, a Wienio pożycza nam jeden ze swoich ręczników, potem idziemy na piwo. Miejsc gdzie można zjeść i wypić jakieś drinki jest tutaj zatrzęsienie, trudno się na coś zdecydować. Wybieramy kawiarnię nieopodal hostelu i jak się potem okazuje z muzyką na żywo. W nocy niestety daje się odczuć niekorzystne położenie tego miejsca dla chcących się przespać, ostatnia dyskoteka kończy się około 3 nad ranem, niezależnie od dnia tygodnia.

Dzień 2 (niedziela wielkanocna)

W recepcji dowiaduję się, że znalazły się nasze plecaki, co więcej przywiozą je nam do hostelu!. W doskonałych nastrojach udajemy się oglądać miasto. Dodatkowo, ciepła i słoneczna pogoda sprzyja spacerom.

Kiedy dowiadujemy się o cenach biletów komunikacji autobusowej (9LT za około 3 km jazdy!) postanawiamy, że będziemy chodzić pieszo. Przechodzimy całą długość ulicy Istiklal następnie kierujemy się w dół w kierunku wieży Galata.

Za 12 LT wjeżdżamy windą na wieżę z której rozciąga się wspaniały widok na całe miasto.

Dalsza nasza trasa zwiedzania wiedzie na most Galata na Złotym Rogu. Na moście las wędek i wędkarzy. Kierujemy się do meczetu z lewej strony mostu.

Meczet nazywa się Yeni Camii i zbudowany został w XVII wieku. O ile bryła architektoniczna i dziedziniec mają bardzo ciekawą i spójną architekturę, to wnętrze nas raczej rozczarowało. Jako drugi zwiedzamy 16 wieczny meczet Rustema Paszy, który zachwyca nas zdobieniami wnętrza.

Robimy przerwę na kawę w miejscu, które trudno nazwać kawiarnią, ale serwujące dobrze zaparzoną kawę. Tuż obok znajduje się bazar egipski, albo inaczej nazywany korzenny. Udajemy się tam aby zobaczyć trochę wschodniej egzotyki.

Następnym naszym punktem zwiedzania jest Hagia Sophia. Odstajemy swoje w długiej kolejce do wejścia (20 LT) i zwiedzamy tę słynną świątynię. Wszyscy mamy mieszane wrażenia widać, że ten wspaniały zabytek jest w środku zaniedbany i brudny. Niekonserwowane mozaiki sypią się i chyba nikomu nie zależy aby poprawić stan tego zabytku. Po wyjściu oglądamy grobowce sułtanów i ich rodzin.

Ze zwiedzania Topkapi zrezygnowaliśmy, po obejrzeniu długiej kolejki do kas biletowych. Idziemy do restauracji, gdzie wydajemy 85 LT, a potem wracamy do hostelu.

Po drodze, przy moście Galata spotykamy dużą grupę młodzieży poprzebieraną za zombi i chętnie pozującej nam do zdjęć. Przy okazji można zauważyć, że miejscowi są tolerancyjnymi ludźmi, młodzież przebrana (a niektórzy rozebrani) pomazani czerwonymi farbami, w podartych ubraniach świętują w środku miasta i nikt nie protestuje!

W drodze do hostelu pijemy orzeźwiające świeże soki, co wejdzie nam potem w nawyk. W hostelu miła niespodzianka! Przyjechały nasze plecaki!!! Możemy się przebrać w czyste rzeczy i wziąć prysznic.
Wieczorem idziemy na plac Taxim, a potem oglądamy grecki kościół Świętej Trójcy.

Dzień 3 (poniedziałek wielkanocny)

W nocy padało i grzmiało, rano deszcz dalej pada. Przygotowując śniadanie, słucham wykładu, jaki w kuchni, prowadzi poznany wczoraj Palestyńczyk.

Pochodzi on z Gazy, gdzie poślubił naszą rodaczkę, a teraz próbuje w Stambule załatwić sobie wizę do Polski. Póki co, mieszkają oboje w korytarzu w szafie przerobionej na pokój, bez okna na zewnątrz. Na razie prowadzi akcję propagandową dla młodych ludzi z hostelu. Do mnie też się zwracał ale przestał, kiedy powiedziałam mu własne zdanie.

Dziś planujemy ciąg dalszy zwiedzania najstarszej części miasta, udajemy się do pałacu – cysterny, zbudowanej jako gigantyczny zbiornik na wodę w czasach Bizancjum. Płacimy wstęp 10 LT i schodzimy w dół.

Wrażenie ogromne, mrok rozświetlony żółtymi latarniami, dodatkowo puszczana jest posępna muzyka, dobrana do nastroju miejsca. Cała przestrzeń, podzielona została rzędami wysokich kolumn z rzeźbionymi kapitelami. Chodzimy i podziwiamy niezwykły urok tego miejsca, dochodzimy do baseniku gdzie pływają ryby i można tutaj obejrzeć kolumnę z wyrzeźbioną głową meduzy.
Magiczne przeniesienie się w czasie do VII w.

Po wyjściu udajemy się obejrzeć Błękitny Meczet - gigantyczna świątynia, która miała chyba za zadanie przyćmić znajdującą się tuż obok Hagia Sophię, architektom zadanie się nie udało. Wnętrze ogromne, ale nie zachwyca. Jedyną rzeczą jaka naprawdę podobała mi się w meczetach Stambułu był fakt, że wstęp do nich był bezpłatny.

W drodze na wielki bazar oglądamy kolumnę Konstantyna.

Sam wielki bazar to w tej chwili tylko atrakcja turystyczna. Ceny są tutaj kosmiczne, dużo wyższe niż nawet na ulicy Istiklal!. Kupujemy same drobiazgi takie jak ozdobne okrycia na poduszki z tureckimi ornamentami, a Wienio kupuje komplet do kawy.

Na obiad idziemy do upatrzonej małej jadłodajni przy dworcu kolejowym, gdzie ceny są umiarkowane. Do hostelu wracamy zmarznięci i przemoknięci na krótką sjestę. Wieczorem wybieram drzemkę, a panowie udają się w miasto.

W jakie tam miasto... Zszedłem do kuchni, gdzie zastałem żonę Palestyńczyka i sobie pogadałem.
Wienio dotarł z ręcznikiem na szyi - szedł się myć.

Cała rozmowa zeszła na problemy Palestyńczyków, ale że mieliśmy odmienne zdania co do winy za konflikt, więc pozostaliśmy każde przy swoim.

Dziewczyna miała zrobioną wodę z mózgu i żadne argumenty do niej nie trafiały. Młodość widzi wszystko dwukolorowo...

Dzień 4 (wtorek)

Efektem wczorajszego wyjścia panów w miasto był poranny kac u Piotrusia.

Poza tym, że ssało mnie w żołądku, miałem pragnienie i zawroty głowy, to czułem się bardzo dobrze. Wszelkie insynuacje Pani Eli są tendencyjne...

Do pałacu Dolmabahce poszłam więc z Wieniem. Pałac Dolmabahce to najbliżej naszego hotelu położony zabytek. Aby do niego dojść idziemy na Plac Taxim, schodzimy nad Bosfor i już jesteśmy przy pałacu.

Wstęp do środka kosztuje 30 LT i możliwy jest tylko z przewodnikiem. Odczekujemy swoje i wchodzimy do środka.

Wnętrze tego XIX wiecznego pałacu, wybudowanego jako oficjalna siedziba sułtana, jego matki i żon, to istna gigantomania. Większość pomieszczeń wyzłocona, a ilość ozdób nieprawdopodobna.

Rzeczą, która mnie tu zachwyciła były kryształy, użyte do wspaniałych żyrandoli, lamp, a także jako wsporniki balustrady na paradnej klatce schodowej. W środku jest zakaz robienia zdjęć.

Oprowadzający nas przewodnik jest bardzo dumny z pałacu, a w pokojach gdzie mieszkał Ataturk zniża głos. Widać, że Ataturk do dziś pozostał wielkim człowiekiem dla Turków bo łóżko na którym zmarł, zasłane jest wielką flagą narodową.

Po wyjściu z pałacu oglądamy piękny ogród, muzeum zegarów oraz idziemy na herbatę do miejscowej kawiarni. Niestety pomieszczenia haremu są zamknięte dla zwiedzających, udajemy się natomiast do pawilonu kryształowego, gdzie pasę oczy pięknymi secesyjnymi wyrobami metaloplastycznymi.

Po wyjściu, oglądamy gigantyczną kolejkę do wejścia do pałacu, ludzie stoją pomimo padającego deszczu dobrze, że przyszliśmy tutaj rano! .

Obok pałacu znajduje się meczet Dolmabahce, przez jakiś czas kombinujemy, w jaki sposób dostać się do środka i czy w ogóle meczet jest czynny dla zwiedzających? Potem, tak jak inni, wchodzimy pod ogromną płachtę zasłaniającą wejście i raptem znajdujemy się w środku. Wnętrze jasne i chociaż niewielkie, pozostawia bardzo pozytywne wrażenie.

Na obiad idziemy do małej rodzinnej jadłodajni blisko placu Taxim, a potem do pobliskiej cukierni na kawę i spróbować miejscowych słodyczy. Jako rasowy łakomczuch stwierdzam, że tego mi było potrzeba!

Rasowy Łakomczuch po tym wypasie, przez dwa dni nie mógł się patrzeć na słodycze... 

Wieczorem ciągle pada i jest zimno, idziemy na spacer a potem aby się rozgrzać wstępujemy do kawiarni, gdzie raczymy się miejscowym piwem.

Dzień 5 (środa)

Rano nie pada i dzień zapowiada się pogodny. Jak zwykle pieszo, idziemy zwiedzać pałac Topkapi, ten największy zabytek Stambułu.

Wejście do pałacu 20 LT, wewnątrz dodatkowo płatne wejście do haremu (15LT). Aby nie przegapić żadnych atrakcji, cały pałac zwiedzamy z planem i przewodnikiem (książką).

Odstajemy w długiej kolejce aby wejść do pawilonu płaszcza, a potem do skarbca. W Pawilonie Płaszcza czuję się nie na swoim miejscu, święte relikwie związane z Mahometem i nie tylko, nie bardzo mnie interesują, znacznie ciekawsze jest muzeum broni i skarbiec ze sztuką złotniczą turecką i orientalną.

Jednak rzeczą, która najbardziej mi się podobała w Topkapi były zdobienia ścian w haremie. Większa część pałacu jest pusta i zaniedbana. Szkoda, że nie urządzono tutaj muzeum wnętrz z epoki.

Po wyjściu z Topkapi chcieliśmy zobaczyć muzeum mozaik, które okazało się zamknięte. Zamiast tego odwiedziliśmy pobliski bazar.

Przed jednym ze sklepów właściciel zwrócił się do nas łamaną polszczyzną, okazało się, że jego partnerka życiowa jest naszą rodaczką. Weszliśmy do sklepu, a właściciel koniecznie chciał nam pokazać swoje dywany.

Poprzednio na wielkim bazarze byliśmy w sklepie z dywanami i ceny jakich żądał sprzedawca wydały nam się kosmiczne, kiedy porównaliśmy je z cenami dywanów indyjskich. Wiedzieliśmy, że nie kupimy żadnego dywanu, bo cena jaką my proponowaliśmy to było 10% tego, co chciał sprzedawca, kiedy mieliśmy wychodzić, niespodziewanie właściciel zgodził się na naszą cenę i tak oto, zostaliśmy właścicielami niewielkiego dywaniku jedwabnego w niebiesko - zielony wzór turecki.

Na wieczorny spacer udaliśmy się na plac Taxim, odwiedziliśmy miejscowy kościół katolicki, a w powrotnej drodze, obejrzeliśmy kilkusetosobową manifestację.

Manifestację zorganizowała (sądząc po transparentach) miejscowa partia socjalistyczna lub komunistyczna, ale nie przyciągnęła ona tłumów. Zarówno Plac Taxmi jak i cała ulica Istiklal zapchana była rozbawionymi ludźmi, nikt (poza policją przyznaną do ochrony) nie zwracał uwagi na manifestujących.

Dzień 6 (czwartek)

Ponownie idziemy do przystani przy pałacu Dolmabahce, kupujemy rejs po Bosforze (12 TL). Wczoraj przy moście Galata, ten sam rejs proponowano nam za 20 euro!.

Kiedy wchodzimy na statek z przystani odpływa inny wycieczkowiec na ten sam rejs maksymalnie załadowany. Cieszę się, że sprawdziłam oferty przed kupnem, na statku jest nas tylko niewielka grupka, możemy się przemieszczać i robić zdjęcia z miejsca, które nam najbardziej odpowiada.

Cały rejs trawa 1, 5 godziny.
Najpierw oglądamy pałace położone na europejskiej części Bosforu aż dopływamy do drugiego mostu na Bosforze, przepływamy pod nim i wracając oglądamy azjatycki brzeg Bosforu. Dopiero z wody widać, jakie to jest gigantyczne i pięknie położone na wzgórzach miasto. Na zakończenie rejsu prawdziwy bonus – wokół naszego statku baraszkuje grupka delfinów.

Po zejściu ze statku udajemy się do miejscowej garkuchni pod chmurką, zachęceni dużą ilością miejscowych, którzy się tutaj pożywiają. My też zamawiamy kebaba i herbatę, potem wyruszamy wzdłuż wybrzeża w kierunku mostu Galata.

W drodze robi się ciepło, postanawiamy zobaczyć meczet Sulejmana. Aby do niego dotrzeć, trochę kluczymy.

Bryła meczetu góruje nad Złotym Rogiem. Oglądana z bliska jest równie wspaniała. Szczególnie zachwyca mnie dziedziniec z kolumnami i jego symetria. Po obejrzeniu wnętrza, wspólnie stwierdzamy, że jednak najładniejszym meczetem w Stambule, który oglądaliśmy, był meczet wezyrów (Rustema Paszy) położony blisko mostu Galata.

Dzień 7 (piątek)

Dziś chcemy odnaleźć pamiątki pozostałe po Bizancjum. Idziemy pieszo do mostu Galata, potem udajemy się wzdłuż nabrzeża w kierunku drugiego mostu na Złotym Rogu. Przechodzimy pod nim aby następnie skręcić w lewo.

Wchodzimy na wysokie wzgórze i raptem znajdujemy się w bardzo biednej dzielnicy. Nie ma tu turystów, domy mają ściany zewnętrzne wyłożone kolorowymi płytkami ceramicznymi. Od pewnego czasu widzimy resztki murów dawnego miasta. Błądząc w poszukiwaniu dawnego kościoła bizantyjskiego na Chorze, znajdujemy kawiarnię z fantastycznym widokiem na dachy domów położonych poniżej. Zatrzymujemy się dla odpoczynku i aby popodziwiać okolicę.

Niespodziewanie znajdujemy dobrze zachowany fragment dawnych murów obronnych Konstantynopola, ich wielkość nadal robi wrażenie. Wchodzimy na górę i zastanawiamy się jak w tamtych czasach możliwe było zdobycie takiej twierdzy.

Schodzimy do Kościoła na Chorze przerobionego obecnie na muzeum (wejście 15TL). Z zewnątrz kościółek, to niewielka i niepozorna świątynia romańska, w dodatku oszpecona dobudowanym minaretem, ale w środku olśniewa!.

Mozaiki, które przetrwały, zachwycają kolorami i przedstawionymi uduchowionymi postaciami. Stoję i chłonę, tak jak i inni nie mogę się oderwać od podziwiania tego piękna. Zastanawiam się, jak wspaniale musiał wyglądać ten kościół gdy cały pokryty był takimi mozaikami. Niestety główna nawa służyła jako meczet i ściany zasłonięto płytami marmurowymi.

Tylko dwa razy musiałem nakrzyczeć, bo Pani Eli pokićkało się i chciała iść w odwrotną stronę niż powinna. Była bardzo nieszczęśliwa, kiedy zaczepiony przechodzeń potwierdził mój kierunek...

W drodze powrotnej, oglądamy zachowany akwedukt oraz robimy zakupy słodyczy. Najtańszym sklepem na słodycze okazał się duży sklep na głównej ulicy (Istiklal) a nie na bazarze.

Piątek okazał się najbardziej męczącym dniem naszego pobytu, przeszliśmy pieszo ponad 20 km, ale byliśmy wyjątkowo zadowoleni. Tego dnia zobaczyłam najwięcej pozostałości dawnego Konstantynopola i ponownie oczarowała mnie sztuka Bizancjum.

Dzień 8 (sobota)

Dziś wracamy, pakujemy się, żegnamy z poznanym w hostelu wolontariuszem z Ugandy oraz z sympatyczną obsługą hostelu. Sam hostel będziemy wspominać z sympatią, bo chociaż brudny, ciasny i chwilami śmierdzący, to jednak miał swoją atmosferę.

Idziemy do parku na Placu Taxim, potem do pobliskiej jadłodajni i autobusem jedziemy na lotnisko, Koniec kolejnej bajki!

Koniec dla nas był na lotnisku w Warszawie. Po wylądowaniu. Szczęśliwie , mieliśmy miejsca na końcu salmolotu, tak, że wyglądając przez okienko widziałem nasze plecaki załadowane w worki wyjeżdżające z ładowni samolotu. I dobrze, że patrzyłem, bo były bez nalepek, które durna baba w Stambule przykleiła zamiast przywiązać (deszcz zmył). Plecako-worki zostały odłożone na bok przez obsługę. Jeden z PANÓW (CHWAŁA MU ZA TO! PO TRZYKROĆ CHWAŁA!!!) spojrzał na samolot z rozpaczą w oczach. Wtedy zacząłem machać i pokazywać, że moje! Jakiż wyraz ulgi i zadowolenia...
Worki na plecaki się nie sprawdziły. Wywaliliśmy je z miejsca. Na lotnisku.
Wienia plecak nie wyleciał ze Stambułu. Dotarł do niego, do domu po trzech dniach...