napisał: Piotr Wojtkowski...

LEH - trekking


NIEDZIELA


Na śniadanie poszliśmy do knajpki przy potoku. Zamówiliśmy jajecznicę. Dobrze będzie zjeść coś innego! Highslide JS Highslide JS Zamarzyła mi się jajecznica ze szczypiorkiem. Usiłowałem wytłumaczyć o co mi chodzi, ale pani Ela się zbuntowała i niezbyt chętnie służyła jako translator. W związku z tym "wziąłem sprawy w swoje ręce" i zszedłem do kuchni, aby osobiście kucharzowi wytłumaczyć co chcę.

Kelner, jakby się rozmnożył i im bliżej mi było do kuchni, tym jego było więcej pod moimi nogami. Musiałem bardzo uważać, aby nie rozdeptać...

W kuchni było ciemno, jak...Highslide JS No, było ciemno i już. I dobrze, że było ciemno. Mało było widać i dopiero kiedy się wzrok przyzwyczaił, to zobaczyłem. Highslide JS

Początkowo chciałem pryskać, ale zaraz - refleksja: a gdzie będziesz miał czyściej!? Poza tym, wszystko będzie smażone, więc i tak bakterie się utłuką. Wyciągnąłem z pęczka dymki, który leżał na stercie jakiś śmieci, szczypiorek i pokazałem kucharzowi (lekko spłoszonemu wizytą białego) co ma z nim zrobić.

Kelner przycupnął w kącie i patrzył się wzrokiem zbitego psa, widać było wielką ulgę na jego twarzy, kiedy upewniwszy się, że kucharz zrozumiał - wyszedłem.

Musiałem mieć, chyba dziwną minę, bo Pani Ela się zainteresowała:Highslide JS Highslide JS

-Co się stało?

-Nie chodź do kuchni, kochanie - powiedziałem wyraźnie i po polsku, tak aby zrozumiała.

To było tak, jakby powiedzieć dziecku, aby czegoś nie dotykało. Kiedy tylko zjadła, zaraz poleciała. Więcej już tam nie poszliśmy, a szkoda, bo jednak jedzenie nie było takie złe i już potrafili dodawać szczypiorek do smażonych jajek (nazwać to, to - jajecznicą, to zbyt wiele).

Highslide JS Highslide JSMieliśmy pojechać do Spituk. Tam jest klasztor, który chcieliśmy odwiedzić. Idąc na dworzec autobusowy, a nie chcąc iść na skróty - zabłądziliśmy.

To znaczy nie całkiem zabłądziliśmy, tyle, że nie mogliśmy znaleźć drogi. Za to mogliśmy sobie pooglądać Leh tam, gdzie turyści nie chodzą... Z pół godziny szliśmy zanim zdecydowaliśmy zawrócić. Dalej było tylko gorzej. Zrobiło się już nie ciepło, ale gorąco. Woda, którą zabraliśmy na wyjazd, jakoś tak - wyparowała. Sklepiki jeszcze pozamykane, więc nie było gdzie odnowić zapasów. Odechciało nam się jechać...

Highslide JS Highslide JSPani Ela doszła do wniosku, że warto spędzić ten dzień w Leh, bo można tutaj jeszcze wiele pooglądać. Więc oglądamy.

Niedaleko (wzgórze obok) Pałacu Królewskiego, jest klasztor. Z jego murów z pewnością będzie piękny widok... Z pewnością będzie. Kiedy weszliśmy na wysokość pałacu, popatrzyłem się ile wspinania jeszcze mnie czeka.Popatrzyłem i wysłałem na zwiedzanie delegację. Pani Ela sama poszła. Później chwaliła, że widoki piękne, a klasztor taki, jak inne klasztory.

Sam przesiedziałem sobie przy kapliczkach,Highslide JS Highslide JS oglądając miejscowych mnichów, którzy rano mieli wiele zajęć porządkowych.

Krzątali się przy swoich celach i sprzątali, szykowali jedzenie, zmywali, to co zabrudzili. Nie mają wodociągu. Wodę dostarczają w wielkich, 20-to litrowych baniakach, które donoszą do swoich mieszkanek.

Kiedy wróciła Pani Ela, zeszliśmy do miasta.

Highslide JS Highslide JSNa głównej ulicy mieliśmy okazję podziwiać występy linoskoczków, a właściwie - linoskoczkowianeczki. Nieduża, młodziutka tak z 10-12 lat) dziewczynka w takt granej muzyki przez swojego ojca (tak myślę), popisywała się chodzeniem po linie. Najfajniejszy był mały berbeć, tak ze 3 - 4-ro letni, który do wielkiej misy zbierał pieniądze od oglądających.

Reszta dnia zeszła nam na droczeniu się z kupcami. Dawaliśmy takie ceny, że żaden nie chciał się zgodzić, ale za to i im i nam, czas szybciej zleciał...


PONIEDZIAŁEK


Pobudka o 6, bo dzisiaj jedziemy do Likir skąd mamy zacząć spacerek...

Umówieni jesteśmy na siódmą z kierowcą, który ma nas tam zawieźć. Czas oczekiwania spędzamy na dokarmianiu cielaczka i podziwianiu żółtych piesków,Highslide JS Highslide JS które się jakoś tak przy nas znalazły. Są bardzo przyjazne i bardzo zadowolone, że się na nie zwraca uwagę. Bardzo podobne do tego, który nam towarzyszył w czasie zwiedzania Pałacu Królewskiego.

Wreszcie koło 7.30 przyjeżdża samochód, który ma nas zawieźć na miejsce startu.

Kierowca w miarę mówi po angielsku ( w miarę, bo lepiej ode mnie). Kaszmirczyk. Muzułmanin. Niegroźny, bo żonaty, a tacy się nie wysadzają i raczej nie mają innych głupich pomysłów. Jakoś tak, kawalerom mózg się lasuje i nieważne, jakiej nacji jest...

Jadąc pokazuje nam różne ciekawostki. Między innymi górę, przy której kompasy dostają kręćka. Pokazują wszystkie strony Świata, tylko nie tą właściwą.

Zatrzymujemy się na chwilę nad wysokim urwiskiem i z krawędzi podziwiamy jak Indus łączy się z Zanskarem.

Highslide JS Highslide JSDwie bystre, szerokie rzeki. Każda co innego wypłukuje z koryta i ten pył barwi płynącą wodę. Aby było śmieszniej i ciekawiej, kolor Zanskaru zwycięża i wygląda jakby, to on był główną rzeką...

Jedziemy dalej serpentynami drogi podziwiając mijany krajobraz.

Wreszcie po dwóch godzinach jesteśmy w Likir. Zostajemy wysadzeni przy gompie stojącej pod klasztorem buddyjskim. Teraz tylko musimy znaleźć drogę... Z pomocą kierowcy znajdujemy mnichów, którzy wraz ze swoimi uczniami pracują niedaleko. Jeden pokazuje nam, jak mamy iść. Mówi po angielsku i kręci głową, kiedy dowiaduje się jaką trasę mamy zrobić i w jakim czasie. Według niego, to my raczej nie damy rady. Pokazuje zejście i kierunek. Życzy powodzenia.

Schodzimy po schodkach, a dalej idziemy wąską ścieżynką. Gdzieniegdzie widać domki tutejszych mieszkańców. Niektórzy pracują na swoich poletkach. I dobrze, że pracują.Ścieżynek jest bardzo dużo i przecinają się pod różnymi kątami, tak że mamy problemy znaleźć właściwą drogę. Highslide JS Highslide JSSzczęśliwie, jak wspomniałem są ludzie i chętnie udzielają pomocy. Dwa razy nas kierowali do właściwej ścieżynki, a później już musieliśmy sobie sami dawać radę.

Oczywiście, jak zwykle, kiedy dwoje ludzi idzie po bezludziu, to każde ma swoją słuszną koncepcję. Tak i tym razem. Pani Ela nic się nie chciała mnie słuchać i poszła swoją drogą. No i dobrze, że poszła. Kiedy do niej doszedłem, tylko odrobinkę nerwowy, ku mojemu zmartwieniu i jeszcze większemu niezadowoleniu, okazało się, że to właśnie ONA miała rację

Jakoś to przeżyłem, chociaż ciężko było....

Idziemy wśród pagórków. W oddali widać pasma gór ze śnieżnymi szczytami. Niżej osady z odrobiną zieleni. Jest słonecznie i cieplutko. Robimy sobie małą przerwę w cieniu wielkiego kamienia, a właściwie skały, która daje odrobinę cienia.

Jesteśmy na wysokości około 3500 mnpm, co niezbyt dobrze znoszę. Idę, bo idę, zresztą czy mam jakieś inne wyjście?.Highslide JS

Highslide JS Wreszcie wychodzimy na drogę, co mi się nie podoba. Przecież miał być trekking po bezdrożach, a tu - droga.

W dodatku nie wiemy w która stronę mamy iść. Rozglądamy się dookoła i w oddali widzimy kilka osób, które na szosie odpoczywają w cieniu góry. Idziemy w ich stronę.

Dwoje Włochów z przewodnikiem Hindusem. Też na trekkingu. Idą, tak jak i my do Yangthang, gdzie mają się zatrzymać na nocleg. Tak jak i my. Póki co idziemy razem szosą, aż dochodzimy do miejca, gdzie szlak skręca z szosy w ciekawszą trasę. Ścieżyna dobrze wydeptana, w dodatku grupka Kanadyjczyków, właśnie rusza po szlaku. Młodzi ludzie, zaraz nas odstawili...

Włosi zostali na odpoczynek, a my idziemy. Szybkość jest taka raczej średnia . Nasi znajomi, którzy wreszcie ruszyli, powoli zbliżają się do nas. Po niedługim czasie idziemy już razem. Słońce grzeje niemiłosiernie. W życiu bym się nie spodziewał, że na wysokości 3500 metrów może być tak gorąco! Szczęśliwie, że przynajmniej widoki piękne.

Highslide JS Highslide JSWłosi nas dogonili i idziemy razem. W górę i w dół. Tak aby nam się nie nudziło. Czasami pociągam z butelki łyczek, albo i dwa. Ale oszczędnie, bo przecież nie wiadomo, kiedy będzie można uzupełnić zapasy. Słoneczko świeci, jest cieplutko. Szukamy miejsca, gdzie można posiedzieć, ale jakoś nikt się nie rwie siadać na słoneczku. Wreszcie znajdujemy miejsce, gdzie skały pionowo wznoszą się do góry i jest troszkę cienia. Pojedynczo jakoś się mieścimy. Mamy dosyć - szczególnie ja i Włoch, który chyba wygląda podobnie do mnie.

Dochodzimy do strumyczka, przy którym zastajemy Kanadyjczyków. Zastanawiają się jak przez niego przejść. Strumyczek ma jakieś 5 metrów szerokości. Za mostek robią trzy metalowe rury, które czasami są zalewane przez bystry nurt wody. Nad tą kładką, dla wygody i bezpieczeństwa, przeciągnięta jest metalowa lina.

Kanadyjczycy po kolei przechodzą trzymając się liny. Pokazali nam, jak to robić. Przechodzi Hindus, Włoch... Pani Ela szykuje się do przejścia. Ma ze sobą i swój i mój aparat fotograficzny.Highslide JS Highslide JS

- Przejdziesz, czy pomóc? - było się wcale nie pytać...

- Phi! No pewno! - jak mogłem się w ogóle pytać... No dobra, na tym brzegu zostaje Włoszka, która niezbyt pewnie patrzy się na mostek i ja. Ściągam buty, aby ich nie zamoczyć. Jestem odwrócony tyłem do mostku, bo jakoś tak uważam, że niezbyt ładnie wypinać się na Włoszkę.

Ściągnąłem skarpetki i podwijam spodnie, kiedy słyszę jak Włoszka coś pokrzykuje. Patrzę się, a jej oczki zrobiły się podobne do spodeczków.

- O! O! O! - pokazuje przed siebie.

Odwracam się i widzę, że Pani Ela dynda na linie. No, właściwie nie dynda, tylko kurczowo ściska linę, ale jej stopy nadal opierają się o belki tworzące mostek. Lina z Panią Elą wystaje na jakieś pół metra nad wodę, ale że nurt bystry (góry), moja żona jest, poza głową, cała pod wodą. Gibła się, a że lina luźna, to i poleciała. Ale liny nie puściła!!!

Jakoś tak bezmyślnie wskoczyłem do strumyczka i dobrodziłem do dyndałki.Highslide JS Dobrze, że gibło ją w tym miejscu, to i woda nie była głęboka i nurt nie tak silny... Złapałem za ręce i podniosłem do góry. Highslide JS Jakoś tak, człowiek rejestruje w takich chwilach różne bzdury. Zauważyłem, że twarz i włosy nad czołem były suche.

Kiedy już stanęła na belkach, przewodnik naprężył linę po swojej stronie, a ja po drugiej .

Już nie było więcej żadnych atrakcji. Oczywiście poza zmianą ubrania Pani Eli. No ale, to żadna atrakcja, bo wlazła w gęste krzaki.

Kiedy moja czyścioszka się przebierała, ja wyrzucałem wszystko z plecaka. Mokrym aparatem kliknąłem kilka fotek i odmówił posłuszeństwa. Chyba nie lubi wody.

Robimy przerwę. Na odpoczynek i suszenie.

Słoneczko dobrze operuje, więc i suszenie nie trwało długo. Pani Ela się przebrała, troszkę podsuszyliśmy pieniądze i aparaty i poszliśmy... W górę i w dół... W górę i w dół...

Highslide JS Highslide JSFakt, widoki piękne, jeszcze gdyby nie to słoneczko i brak cienia. Idąc ścieżynką poniżej szosy mijamy wycieczkę Niemców. Wyglądają podobnie do nas. Czerwoni, dyszący i niezbyt zachwyceni marszem, który jeszcze długo musi potrwać. Musi, bo nie ma innego wyjścia. Nie ma jak zrezygnować, czym wrócić do miasta.

Wreszcie dochodzimy do wioski Yangthang. Na poboczu drogi miejscowi pootwierali sklepiki pod namiotami dla takich desperados, jak my. W wiadrach z zimną wodą chłodzą się butelki z czymś mokrym. Wypijam jedną na miejscu, drugą zabieram ze sobą i kładę się pod gompą.

Obok rozsiadło się dwóch starszych od nas turystów. Pani Ela, jako że na nią wysokość nie działa i ma siły zaczęła rozmowę.

Okazuje się, że są to nasi Starsi Bracia W Wierze. Jeden z polskimi korzeniami z Łodzi. Tyle, że po polsku, to już tylko pojedyncze słowa pamięta.Highslide JS Highslide JS Opowiedział, że jakieś 10 - 15 lat temu był ze swoją matką w Polsce. Matka chciała obejrzeć miejsce swojego dzieciństwa.

Była zachwycona! Stwierdziła, że wszystko jest tak, jak za jej czasów, kiedy tam się bawiła. Nawet klatka schodowa taka sama i farba taka sama, tyle, że troszkę odchodzi już od ściany. Wyjechała stamtąd tuż przed wojną. Do mieszkania, które wtedy zajmowała, niestety nie chciano ich wpuścić, a może i tam by znalazła coś po swojej rodzinie???

Pani Ela pochwaliła się, że byliśmy w Izraelu i ten kraj nam się bardzo spodobał. Ponarzekała, że jej mąż oklapł i do niczego się nie nadaje, i chcemy wracać do Leh, tyle, że nie ma jak.

Highslide JSCoś tam między sobą poszwargotali i zaczęli być ruchliwi. Pojawiali się i znikali... Wreszcie jeden podszedł i powiedział, że mamy podwózkę. Highslide JS

Okazało się, że zatrzymali Niemców, którym wytłumaczyli, że mają zabrać Polaków i podwieźć do bardziej cywilizowanego miejsca, skąd odjeżdżają autobusy. I podwieźli.

Co prawda nie do samego Leh, ale do Anczi, skąd mamy już podwózkę autobusem. Po drodze mogę sobie pooglądać innych chętnych do powrotu, których jednak nie zabieramy z powodu braku miejsca.

No cóż... Mierz siły na zamiary nie zamiary według sił...


WTOREK


-Piotruś, czy dobrze się czujesz? - Pani Ela chyba mnie troszkę pożałowała...

-W miarę. - miara bywa różna...Highslide JS Highslide JS

-A co Cię boli? - O! Wykazała zainteresowanie!

-Zacznę od góry: gardło, bo spalone, plecy, ramiona, nogi – całe... - w dobrej wierze zacząłem zaspakajać ciekawość. Niezbyt było, to mądre...

-Mam za męża starego dziada i hipochondryka - No cóż, przynajmniej wiem kim jestem...

Dzisiaj mamy wolny dzień, regeneruję (ja) się, bo po Mojej Kochanej Małżonce jakoś nie znać trudów, ani zmęczenia. Jest jak szczygiełek, albo inaczej, jak ja o poranku w Polsce.

Idąc na śniadanie mijamy Dziadka, który z błogim wyrazem na twarzy pyka sobie fajkę. Jest bardzo zadowolony! Aromat dymu nie pozostawia wątpliwości. Palić zioło jest wesoło!!! A na cholerę im alkohol!?

Highslide JS Highslide JSW restauracyjce spotykamy Polaków. Zespół toruńsko-bydgoski. Jak twierdzili wybrali się w takim składzie, aby zacieśnić przyjaźń między tymi dwoma miastami. Żadnych konfliktów nie ma, bo Bydgoszczanie są w większości, a chłopy rosłe! Pogadaliśmy maleńkie co-nieco, udzieliliśmy rad, które i tak chyba na nic się nie przydały...

Pochodziliśmy troszkę po mieście i trafiliśmy na bazarek, gdzie handlowali Tybetańczycy. Od zmarzniętej sprzedawczyni kupujemy posążek Buddy i naczynko, które gra. W cieniu jest chłodno. Dziewczynina jest okutana w płaszcz, a i tak ma lodowate dłonie. Dodatkowo dostaje czekoladę – na rozgrzewkę.


ŚRODA


W nocy była burza. Błyskało i grzmiało. Rankiem wszystko jest zlane wodą, ale za to czyste powietrze. No i chłodniej.Highslide JS Highslide JS

Dzisiaj żegnamy się z Leh. Chodzimy po mieście i ostatni raz oglądamy znane już miejsca, aby jak najbardziej utrwalić sobie w pamięci. Ze mnie nie ma żadnego pożytku. Po ostatnim spacerku nie mogę dojść do siebie, ale nie narzekam. Wiem już na pewno – powyżej 3 tysięcy metrów to dla mnie za wysoko... Byle do jutra. Jutro lecimy do Delhi!


wróć na początek strony


POPRZEDNIA STRONA

NASTĘPNA STRONA