napisał: Piotr Wojtkowski...

AGRA 28.01.2010 CZWARTEK


Noc upłynęła bardzo miło i przyjemnie. Spałem, jak zwykle z dwiema kobietami na jednym łóżku, niestety na samej krawędzi. Chciałem się poświęcić, bo Pani Ela narzekała na środkową pozycję i zająć jej miejsce, ale moja propozycja została odrzucona. Nie, to nie!Highslide JS Highslide JS

Teraz zaczynam dostrzegać i odczuwać niedogodności rezygnacji ze zszytego prześcieradła. Co tu dużo mówić! Koce są brudne! Po cholerę ja się co wieczór kąpię, skoro widzę, jak po każdej nocy prześcieradełka śpiących ze mną Pań robią się coraz bardziej szare. Pani Ela mówi, że na tym polega cywilizacja. Mam inne poglądy na ten temat, ale co się będę wychylał...

Wreszcie o 5.30 wstaję i idę na papierosa. Siadam na murku przed hotelem i patrzę się, jak zaczyna się uliczne życie...

Zaczynają rozpalać ogień w garkuchniach - niedługo zaczną się schodzić klienci na śniadanie. Riksze zaczynają jeździć. Naprzeciwko hotelu, wprost na ulicy, jakiś cywilizowany człowiek myje się. Cały. Namydlił się i polewając wodą zmywa mydliny... Riksze zaczynają jeździć.

Wracam do pokoju, pakujemy się i na dworzec. Jedziemy do Agry.

Do odjazdu pociągu jest jeszcze troszkę czasu, więc ja się zapoznaję z dworcem, a pozostali karnie czekają na pociąg.Highslide JS Highslide JS Maciek ciągle znajduje coś ciekawego do uwiecznienia na kliszy. Cały czas pstryka. No i oczywiście komentuje co robi.

Wreszcie podjeżdża pociąg. Mamy rezerwację w wagonie D1, który jest na samym końcu składu pociągu.

Fakt, poniosło mnie. To tak zwany "owczy pęd". Kiedy zobaczyłem, że miejscowi ustawiają się wzdłuż toru i usiłują wskoczyć do pędzącego jeszcze pociągu, poniosło mnie i jakimś cudem w wagonie znalazłem się pierwszy.

Przy naszych miejscach, na których siedzieli już ludzie, też byłem pierwszy. Miejscowi nie reagowali na moje grzeczne sugestie, że miejsca są zarezerwowane. Zupełnie jakbym mówił do słupów. Wreszcie troszkę się zdenerwowałem i usiadłem między dwóch chłopów. To znaczy najpierw siedziałem im na kolanach, a kiedy zsunąłem się na ławkę, to już łatwizną było zmusić następnego do zejścia (właściwie - spadnięcia). Kiedy już miałem wywalczone dwa miejsca, ostatniemu, jeszcze siedzącemu, po prostu po polsku powiedziałem : sp... . Zrozumiał. Poszedł sobie.

Docierają, już na gotowe Maćki. Okazuje się, że Maciek zgubił aparat fotograficzny. Kiedy usiedli, słyszę dyskusję:

Highslide JS Highslide JS-Wydaje mi się, że ja tobie go dałem - Maciek

-Chcesz mi wmówić, że to ja zgubiłam? - Bożenka

-Nic nie chcę wmówić, ale biorę taką możliwość pod uwagę. - Maciek

Dobrze, że mnie nie było w pobliżu...

Koło 12 jesteśmy w Agrze.

Prosto ze stacji idziemy do hotelu. Jednego, drugiego, wreszcie w trzecim znajdujemy miejsca. Już się dogadaliśmy, tyle, że poszło o wpisywanie do książki meldunkowej. Nie chciałem się zgodzić abyśmy, to my wpisywali, bo nam się spieszyło. Facet też nie chciał. Poszliśmy naprzeciw.

Po 100 rupii za noc od osoby. Dwa pokoje. Agnieszka, jak zwykle z nami. Na moje delikatne sugestie, że mogłaby pójść na nocny seans do kina, odpowiedziała, że po urdu nie umie, a filmy z Bolywood ją nie interesują. Jak widać wegetarianizm niezbyt dobrze wpływa na lotność umysłu...Highslide JS Highslide JS

Szybko się rozpakowujemy i na zwiedzanie!

Zaraz przy hotelu (ilość gwiazdek: -3) znajduje się miejscowy, który za 500 rupii obiecuje zawieźć nas do Taj Mahal, na jedzonko i spowrotem - pod hotel.

No i dowiózł. Pod zachodnią bramę.

Najpierw trzeba się przebić przez ulicznych sprzedawców, żebraków i naciągaczy. Później, już jak z płatka. Mijamy zapory z wojskiem pilnującym aby nic się nie stało ich zabytkowi i dochodzimy do kasy biletowej. Później tylko bramka, na której jestem dokładnie obszukany - wywalam papierosy i zapałki do wielkiego kosza. I już jestem na właściwym terenie. Aby dojść do samego grobowca, trzeba jeszcze przejść przez bramę, już ona sama jest piękna. Podchodzę bliżej i wreszcie widzę!!!

Nie da rady opisać. Nie da rady pokazać. Żadne zdjęcia, czy opisy nie odzwierciedlą tego "Cudu Świata". Bo to, rzeczywiście jest cud. Jak się patrzy na zdjęcia i widzi tych malutkich ludzików, to i tak nie ma się wyobrażenia o wielkości i pięknie. Trzeba po prostu samemu pojechać i zobaczyć.Highslide JS Highslide JS

Chodziliśmy wokół grobowca, podziwialiśmy wnętrze krypty.

Wracamy z bajki do szarej (może nie aż tak bardzo) rzeczywistości .

Jedziemy do garkuchni, gdzie za bardzo przyzwoitą cenę (85 rupii na głowę) jemy obiad. Jak zawsze jest, to ryż, ciapaty i trzy rodzaje sosów z czymś. Sosy różnią się barwą i ostrością. Na zakończenie posiłku podawany jest anyż i cukier, która to mieszanka, jak nas poinformowano, pozwala białemu szybciej się przystosować do miejscowego jadła.

Jeszcze krótki spacerek po uliczkach przylegających do hotelu i zalegamy.

29.012010 PIĄTEK

W nocy psy się gryzły. Koty (co dziwne, bo raptem widziałem do tej pory ze trzy zwierzaki tego rodzaju, a że je lubię, to wypatruję) walczyły o swój teren. Czasami coś przejechało trąbiąc wesoło. I komary!Highslide JS Highslide JS

Pani Ela spała w środku, więc była chroniona, nas (Agnieszkę i mnie) troszkę sponiewierały...

Po tak miłej i wesołej nocy, z przyjemnością wyszedłem aby kupić ciapaty (placki - taki ichni chleb). Wszędzie było jeszcze pozamykane, dopiero przy stacji znalazłem garkuchnię, w której zaczynano wstawać. Dosłownie. Garkuchnia jest czynna do ostatniego klienta, a później właściciel i pracownicy śpią na ławach i stołach. Nie wiem gdzie się myją. Nie wiem gdzie załatwiają swoje inne potrzeby (za garkuchnią jest murek). Nie wiem jak działa ichni SANEPID, chociaż myślę, że to już samo życie weryfikuje. Wychodząc z tego ostatniego założenia i nie patrząc na dłonie wyrabiającego ciasto, kupuję 6 placków.

Panie zjadły i nic im nie było, więc wcale nie było ta k źle...

Po tym malutkim śniadanku, około godziny 9 jedziemy do Fatehpur Sikri (Wymarłe Miasto).

Highslide JS Highslide JSDowiezieni zostaliśmy pod wzgórze, na którym znajduje się miasto. Dalej trzeba było na piechotkę. I dobrze, bo powoli się przyzwyczajaliśmy do oglądania. Miasto, a właściwie siedziba władcy, zostało porzucone w niedługim czasie po wybudowaniu. Jakieś tam względy polityczne, coś w rodzaju naszego przeniesienia stolicy z Krakowa do Warszawy przez Wazów.

Może to i dobrze, bo zachowało się w całkiem niezłym stanie. Chodząc i oglądając, my również byliśmy oglądani. Dużą popularnością cieszyła się Pani Ela, która z racji swojego wzrostu górowała nad wszystkimi. Robiła jako eksponat, z którym należy się sfotografować. W związku z tym nasze zwiedzanie trwało troszkę dłużej niż zamierzaliśmy. Ale nie żałuję, ludzie sympatyczni, mili, uśmiechnięci...

Po Wymarłym Mieście obejrzeliśmy meczet Jama Masjid. Wzorowany na meczecie w Mekce. Meczet piękny, ale jeszcze piękniejszy jest znajdujący się na dziedzińcu cenotaf (grobowiec) Szejka Salima Ciśti. Cały z marmuru. Marmurowe płyty, które go osłaniają wyglądają, jakby były zrobione z białej koronki. Z zewnątrz i wewnątrz piękny...

Kiedy kończyliśmy zwiedzanie, na bramie chciano nam zabrać bilety. Pani Ela nie dała. Stwierdziła, że jak zapłaciła, to jest jej. I słusznie. Wymieniliśmy te bilety na folder z pocztówkami.

Highslide JS Highslide JSWracając na miejsce, gdzie czeka "nasz" samochód mam okazję pooglądać pracę kamieniarzy i pasące się świnie na wysypisku śmieci.

Przy parkingu zostaliśmy (Pani Ela i ja) przechwyceni i zaproszeni do pooglądania sklepu. Słoń i magnesik na lodówkę. 20$. Wiem, że przepłaciłem, ale słonik jest piękny. Inkrustowany półszlachetnymi kamieniami, a o magnesik dopominało się dziecko.

Około 15 jesteśmy już w hotelu. Krótki odpoczynek i już w trójkę, jedziemy do Czerwonego Fortu.

Jest ogromny!!! Część zajęta przez wojsko, które, jakoś tak od około 500 lat nie może się stamtąd wynieść. Dobrze, jeszcze, że zajmują najmniej ciekawe miejsca. Przynajmniej tak jest napisane w przewodniku.

Cały fort jest wyłożony czerwonym piaskowcem. Niechcący podejrzałem, jak się to robi.

Piaskowiec jest dwukolorowy. Żółty i czerwony. Jakoś tak się to działo, że warstwy są równomierne, a właściwie - równogrube. Tafle piaskowca o wymiarach ok 1m x 2m kładzie się i po prostu skuwa nieodpowiedni kolor. Mamy wtedy albo żółty lub czerwony.

Highslide JS Highslide JSPozostaje tylko wyłożyć tymi płytami ściany. Kolorowy piaskowiec ma grubość ok 5-6 cm. Widziałem również kolumny z czerwonego piaskowca. Tego, niestety nie udało mi się podejrzeć, jak się to to produkuje...

Z fortu widać Taj Mahal. Panie poszły zwiedzać meczet, a ja kontemplowałem widoki...

Kiedy wróciły, uległem ich namowom i również poszedłem obejrzeć. Ci budowniczowie lubowali się w marmurze! Takie cuda wyczyniali z tego kamienia... (dobra - wiem, że to skała osadowa!)

Łaziliśmy tak i podziwialiśmy, wreszcie po 17 zdecydowaliśmy się wracać.

Wychodząc z Fortu opadli nas sprzedawcy. Byli bardzo namolni, aż wreszcie nasyczałem na jednego, więc się wszyscy przestraszyli i dali spokój (syczy - może ugryźć!). Później miałem, trochę wyrzuty sumienia, bo temu, na którego nasyczałem, zrobiły się takie przerażone oczy...

Do hotelu wracamy tuk-tukiem (50 rupii).

Highslide JS Highslide JSPanie z tego szczęścia i wrażeń obalają na tę okazję flaszkę wódki, którą Agnieszka dowiozła aż do Agry. Pani Ela z rozpędu poleciała zaprosić Maćków.

Przyszli. A jakże. Z kubkami. Sami nic nie przynieśli. Tak "na krzywy ryj". Wlałem im po 25 ml i bezczelnie czekałem, z butelką na wierzchu, kiedy sobie pójdą.

Przy okazji porozmawialiśmy o podróbach wódki (Agnieszki była ohydna - jakiś rozpuszczalnik, czy co...). Zostałem przegłosowany przez naszych gości, którzy stwierdzili, że nie ma czegoś takiego, jak podrabiana wóda.

Żyłem tyle czasu w nieświadomości, a to co wiem, to jest bzdura!!! Jakie szczęście, że spotkałem Wrocławian, bo zapewne żyłbym dalej z tym błędnym, wyimaginowanym przez siebie przekonaniu. Trochę się jeszcze poprodukowali, zobaczyli, że więcej nie dostaną i wrócili do swojego pokoju. Sami skończyliśmy...Tyle, że już moją. Tamta, ku wspólnej rozpaczy poszła do zlewu...

30.01.2010 sobota

Dzień, jak co dzień... Po wczorajszym "ucztowaniu" wstajemy troszkę później, a i zamówiony wczoraj tuk-tuk, ma być dopiero koło 9.

Highslide JS Highslide JSPo śniadaniu, zwykłym, składającym się z ciapatów i czegoś tam nieokreślonego idziemy pod dworzec kolejowy, gdzie już na nas czeka kierowca. Chyba początkujący, bo ubranko jeszcze czyste, a nawet wyprasowane... Za to jego pojazd!!!

Tuk-tuk, jak tuk-tuk, tyle że już na samym początku nie chciał zapalić. Coś tam pogrzebali i wreszcie jedziemy! W trójkę. I bardzo dobrze. Maćki, mają inne plany. Latają po bazarze i kupują...

Trzy osoby w mieszczą się swobodnie i nawet można głęboko pooddychać.

Najpierw jedziemy do Małego Taj Mahal. Miniatura tego WIELKIEGO, ale równie piękne mauzoleum, tyle, że stawiający nie był cesarzem (nie miał tyle pieniędzy)...

Koło 11 jesteśmy w Mauzoleum Akbara w Sicandrze. Piękne i inne, jak wszystko ale po Taj Mahal, jesteśmy zdemoralizowani i już nie robi takiego wrażenia, jak powinno. Połaziliśmy i popodziwialiśmy.

Następnym punktem do zwiedzania było Mauzoleum poety Chini-ka-Rauza. Troszkę już naruszone zębem czasu, ale położone w pięknym miejscu, na brzegu rzeki, na wysokiej skarpie. Częściowo zostało odrestaurowane. Ze skarpy rozciąga się piękny widok na rzekę i miasto za nią.Highslide JS Highslide JS

Przysiadam na murku i oglądam, jak miejscowi rybacy zastawiają sieci. Obok kobiety przygotowują opał. Dosłownie. Wyklepują krowie "placki" na kształt koła i spłaszczają do grubości około 2 cm. Taki krążek wykładają na słońce, gdzie się suszy. Poukładanych już jest kilka rzędów. Trzeba zrobić zapas na porę deszczową...

Okolica jest bardzo piękna. Tutaj turyści raczej nie chodzą, więc stanowimy swoistą atrakcję dla miejscowych. Ale nie są nachalni. Oni nam, a my im się przyglądamy. Do mauzoleum droga prowadzi przez działki (bo jak to nazwać?), na których rosną posadzone warzywa. Wszystko w cieniu rosnących drzew. Cisza i spokój, z rozbawieniem oglądam, jak wiewiórka pokłóciła się z jakimś gawronowatym ptaszydłem o papu. Przegrała.

Tuk-tuk nie chciał odpalić. Szczęśliwie, wiele nie waży, więc bierzemy go na pych.Kierowca się rozochocił (liczy zapewne na jakiś bakszysz) i chce nas zawieźć do "pięknego miejsca". Zgadzamy się, bo przecież mamy dużo czasu...

Zawozi nas do Ogrodu Mehtab. Ogród dopiero w trakcie sadzenia, ale tu i ówdzie rosną większe drzewa.Highslide JS Highslide JS Widać, po wygniecionej trawie, że miejsca te są użytkowane. My też się rozciągamy... Jak dobrze poleżeć i posłuchać ptaszków. Szumu wiatru. Odpoczywam leżąc i podziwiam Taj Mahal, który widać w oddali. Teraz jego ogrom jest zupełnie niedostrzegalny. Ludzie wyglądają, jak malutkie, ciemne kreseczki na białym, marmurowym tle budowli. Bajka.

Jeszcze pojechaliśmy do meczetu, ale nie było tam nic specjalnie ciekawego. Pod arkadami siedziały dzieci i uczyły się koranu. Gołębie całymi watahami łaziły po dziedzińcu, a ich pozostałości drapały podeszwy stóp. Nie byłem zadowolony, że musiałem zdjąć buty!

Wreszcie koło 15 jesteśmy w knajpce, w której wczoraj jedliśmy. Traktują nas jak stałych klientów. Za cały obiadek zapłaciliśmy 120 rupii (3 osoby - 1 PLN, to ok. 16 rupii).

Za całą wycieczkę tuk-tukiem daliśmy 455 rupii + 100 napiwku. Wszędzie za wstęp trzeba było zapłacić po 110 rupii od osoby, a tam gdzie ściągaliśmy buty, dodatkowo 10 rupii za pilnowanie...

31.o1.2010 niedziela

Ostatnia noc w Agrze! Za to jaka!!!Highslide JS Highslide JS Komary nie dawały spać. Mordowałem na ścianie nade mną jednego po drugim. Zostawiały takie ładne karminowe ślady na szaro(z brudu)-niebieskiej ścianie. Mogę powiedzieć - moja krew!!!

Wreszcie w minaretach zaczęli się nawoływać, a w sąsiedniej hinduistycznej świątyni włączyli jakieś dzwoneczki. Czas wstawać.

Wychodzę na balkon skąd rozciąga się piękny widok na wysypisko śmieci. Bogatsi tam wyrzucają, to co im już nie jest potrzebne, a biedniejsi wybierają co im jeszcze może się przydać...

Teraz też chodzi kilka osób płci obojga. Co jakiś czas, któreś przykuca i tak jakiś czas trwa. Przyglądam się kucającym. Załapuję, że oni nic nie szukają. Wręcz odwrotnie - zostawiają. Każde ma ze sobą półlitrową metalową banieczkę. Traktują wysypisko, jako publiczny szalet na świeżym powietrzu...


RELACJA PANI ELI


Śladami Kriszny w Indiach wyjazd do Mathury i Vrindavan


Highslide JS Highslide JSBędąc w Agrze postanawiamy wybrać się na wyjazd łączony do Mathury - miasta gdzie urodził się Kriszna i Vrindavan miejsca bardziej znanego na świecie jako centrum duchowe, gdzie Kriszna spędził swoje dzieciństwo.

Do Mathury, która oddalona jest około 60 km od Agry dojeżdżamy wynajętą taksówką, ale kierowca nie zatrzymuje się w mieście, tylko przez nie przejeżdża. Jak się potem okazało nie chciał nas zrazić do dalszego zwiedzania, więc od razu zawiózł nas do Vrindavan. Z przewodnika wcześniej się dowiedziałam, że to niewielkie (jak na Indie) miasto na około 60 tys. mieszkańców posiada ponad 5 tys. świątyń. Nikt z nas poprzednio nie widział takiego ogromnego centrum religijnego.

Po zaparkowaniu w miasteczku natychmiast pojawia się kilku różnych przewodników i naciągaczy oferujących nam swoje usługi, zatrudniamy przewodnika, bo chcemy zobaczyć możliwie najwięcej i wyruszamy w miasto.

Zwiedzanie zaczynamy od Świątyni Rangadżi, jej ogrom i bogate dekoracje wnętrza robią na nas wielkie wrażenie. Przewodnik wyjaśnia, że jest to jedna z największych świątyń w mieście i chociaż nie jest stara bo zbudowa na w XIX wieku, to jak sami mogliśmy stwierdzić jest to bardzo popularna świątynia.

Highslide JS Highslide JSPo wyjściu ze świątyni jesteśmy prowadzeni do dwóch ogromnych noclegowni, gdzie schronienie znajduje ponad dwa tysiące osób, opiekują się nimi wyłącznie wolontariusze. Przewodnik opowiada przy tym o dzieciach oraz starych kobietach wyrzucanych z domu przez swoje rodziny dla których są ciężarem. Część z nich wkrótce oglądamy po drodze do świętych ogrodów Kriszny kiedy przechodząc mijamy całe alejki wychudzonych, żebrzących starych ludzi.

Po ogrodach Kriszny chodzi się boso, a cały teren obudowany jest dookoła świątyniami. W tym miejscu według podań Kriszna miał spędzić dzieciństwo bawiąc się z pasterkami. Przewodnik opowiada o świętym lesie i czci jaką Hindusi otaczają to miejsce. Rzeczywiście wśród drzew i krzewów znajdują się niewielkie polanki, a na większości z nich widzieliśmy siedzących i śpiewających Krisznowców.

Następnie jesteśmy prowadzeni do miejsca które miejscowi kapłani określają jako "dom Kriszny" nie pozwalają robić zdjęć ołtarzykowi z wyobrażeniami bóstw, który odsłaniają tylko na chwilę. Siadamy na posadzce i oglądamy postacie Kriszny i jego rodziców. Kriszna przedstawiany jest jako młody chłopak o bardzo ciemnej (niebiesko - czarnej) karnacji, co kapłan wyjaśnia jako efekt ukąszenia przez kobrę.

Highslide JS Highslide JSŚciany i posadzki całego pomieszczenia wyłożone są tabliczkami ze wskazaniem darczyńców, miejscowy kapłan nas też zachęca abyśmy (za 3000 euro) ufundowali taką tabliczkę. Sądzę, że wszyscy słuchając tego mieliśmy mieszane uczucia co do uczciwości kapłana, który w odróżnieniu od innych współwyznawców, posiadał pokaźny brzuch a na każdym z jego palców widzieliśmy duże złote pierścienie. Zarówno świątynia jak i całe otoczenie są bardzo skomercjalizowane, każdy od nas domagał się pieniędzy, jako obowiązkowej darowizny.

Na naszą prośbę przewodnik prowadzi nas przez miasto nad rzekę. Po drodze mijamy wiele świątyń i aśramów, przechodzimy wąziutkimi uliczkami gdzie po bokach usytuowano wąskie kanaliki, które miejscowym służą jako kolektory ścieków, zanim wychodzimy na ghat nadrzeczny.

Na schodach prowadzących do rzeki (tak jak i w całym mieście) można spotkać całe rzesze małp próbujących zjeść resztki zwiędłych kwiatów jakie pozostawili tu pielgrzymi i turyści. Tak jak i w Varanasi nad brzegiem rzeki zbudowano wiele świątyń i miejsc kultu wody. Niestety nie mamy czasu aby popływać łodzią, oglądamy, z zewnątrz dwie świątynie nadrzeczne, które znajdują się w częściowej ruinie i ponownie wyruszamy na miasto.

Highslide JS Highslide JSMiasto jest pełne różnych pielgrzymów, nie tylko Hindusów, spotyka my też sporo cudzoziemców. Niektórzy pozdrawiają nas dotykając czoła i wymawiając "Hare Kriszna". Jedno co łączy ich wszystkich (oprócz wychudzenia i pomarańczowych strojów) to radość z jaką nas pozdrawiają.

Oglądamy kolejne święte miejsce tym razem pod gołym niebem z niewielką wysepką na sztucznym stawie i ku naszemu zdumieniu całość jest czysto utrzymana.

W porównaniu z Varanasi do którego dotarliśmy klika dni później Vrindavan miało w sobie znacznie więcej duchowości a ludzie, których tam spotkaliśmy wyglądali na szczęśliwszych.

Wracając do Agry wstępujemy do Mathury. Z przewodnika wynika, że jest to miasto w którym przeszło pięć tysięcy lat temu narodził się Kriszna. Już na wstępie widzimy ogromną różni cę między Vrindavan i Mathurą. W miejscu narodzin Kriszny stała kiedyś świątynia ku jego czci, którą zburzyli muzułmanie i p ostawili tutaj swój meczet. W XIX wieku obok meczetu zrekonstruowano świątynię hinduską. Całość z zewnątrz prezentuje się bardzo okazale.

Podążając za miejscowymi pielgrzymami, strażnicy kierują nas do przechowalni bagażu, Highslide JS Highslide JSgdzie mamy pozostawić wszystkie swoje rzeczy, potem jesteśmy rozdzieleni według płci i kierują nas do kontroli osobistej, (niezwykłe przeżycie - ci którzy kontrolują na lotnisku mogliby się od nich wiele nauczyć). Kiedy wreszcie nas wpuszczają upewniwszy się, że nie mamy przy sobie żadnych materiałów wybuchowych, okazuje się, że możemy wejść tylko na dziedziniec świątyni.

Pozwolę sobie dodać, że nigdy nie byłem tak przeszukiwany! To był, albo nie heterek, albo kretyn. Z łapał mnie za,.. nooo,.. między nogami i zastanawiał się co trzyma. Dopiero, kiedy grzecznie powiedziałem "puść, to ty sk...synu", to puścił, jakby rozumiał polską mowę... W życiu nie czułem się tak poniżony...

Zarówno meczet jak i przylegająca do niego świątynia są zamknięte, natomiast całe wzgórze otoczone jest posterunkami wojska, policji i innych straży z długą bronią. Wrażenie przygnębiające, miejsce to natychmiast kojarzy mi się z Jerozolimą, wprawdzie inne religie ale nienawiść taka sama.

Po tych przeżyciach nie szukamy już zejścia nad rzekę i ghatów, wracamy do Agry.

Podsumowując ten krótki wyjazd żałuję tylko, że nie mieliśmy możliwości zatrzymać się na dłużej we Vrindavan, obejrzeć więcej świątyń oraz pooddychać atmosferą tego miasta.

wróć na początek strony

POPRZEDNIA STRONA

NASTĘPNA STRONA