Bangalore
Bangalore

Karnataka
Bangalore

Karnataka
Bangalore

Karnataka
Bangalore

Karnataka
Bangalore

Karnataka
Bangalore

Karnataka
Bangalore

Karnataka
Bangalore

Hampi
Hostel z pięknym widokiem

Hampi
Port jachtowy

Hampi
Święty Słoń kąpiący się w rzece

Hampi
Spokojny, może dlatego, że Święty...

Hampi
...schodzimy nad rzekę...

Hampi
Pola ryżowe po drugiej stronie rzeki...

Hampi
Hampi - wgórze świątynne

Hampi
Basen w pałacu... Piękne miejsce...

Hampi
Kolumienki, które "grają"

Hampi
Hampi- kompleks świątynny

Hampi
Ganesha - sympatyczny Bóg

Hampi
Miejscowi...

Hampi
Świątynia troszkę zarośnięta...

Hampi
Kamienny wóz procesyjny

napisała : Ela Piskorska
 

Karnataka –spełnione marzenia

Do Bangalore dolecieliśmy linią Emirates z przesiadką w Dubaju. Lotnisko w Dubaju jest godną wizytówką swojego kraju. Wszystko jest nowe i błyszczące, a wystrój lotniska opracował nie tylko zespół architektów ale i plastyków.

Szczególnie godna uwagi jest kilkupiętrowa ściana zlewana wodą i mieniąca się różnymi kolorami.

W toaletach, na lustrach wytrawiono matowe fantazyjne arabeski. Najbardziej jednak zdumiewają szczegóły widoczne dopiero o bliższym przyjrzeniu się, np. automatycznie czyszczące się toalety.

Bar w którym jest piwo, oraz miejsce do palenia, zostały ukryte, ale są i droga do nich, jest oznakowana. Widać, że tu są pieniądze, duże pieniądze. Odczekujemy swoje i w środku nocy ładujemy się do wielkiego Boinga, aby po czterech godzinach wylądować w Bangalore.

06 stycznia Bangalore

Lotnisko w Bangalore to przeciwieństwo lotniska w Dubaju. Brak klimatyzacji, brudna wykładzina dywanowa i mnóstwo różnych pracowników lotniskowych snujących się bez celu wokół nas.

Czekamy na plecaki prawie godzinę, powoli do nas dociera, że jesteśmy w Indiach i nie należy się nigdzie spieszyć ani denerwować.

W kantorze na lotnisku wymieniam pieniądze, okazuje się, że prowizja jest bardzo wysoka, ale to nic w porównaniu do ceny taksówki jaką mam zapłacić aby dojechać do miasta. Wszystkie kursy płatne są tak samo tzn. 1500 rupii (~100zł). Nie mamy wyboru, komunikacją miejską nie dojedziemy. Hotel, który zabukowałam przez Internet znajduje się w miejscu, gdzie odjeżdżają autobusy do Hampi.

Mój przewodnik Lonely Planet, przedstawia Bangalore jako miasto typu europejskiego, czyste i będące stolicą indyjskiego przemysłu elektronicznego.

W rzeczywistości miasto jest brudne, śmierdzące spalinami i nieprawdopodobnie hałaśliwe. Powszechny jest brak chodników oraz dziurawe i wyboiste jezdnie.

Natężenie ruchu na jezdniach nieprawdopodobne. Na poboczach znajduje się tysiące kramów i karmików, więc chodzenie pieszo (a zwłaszcza przechodzenie na drugą stronę jezdni) dostarcza wielkiej dawki adrenaliny.

Jesteśmy oszołomieni, nieprzespaną nocą, gorącem oraz otaczającym nas jazgotem. Najważniejsza rzecz to kupić bilety do Hospet.

W agencji dowiaduję się, że nie ma szans na bilety kolejowe, decydujemy się więc pojechać autobusem sypialnym.

Za dwa bilety płacę 1600 rupii, autobus wyjeżdża tego samego wieczoru, nie będziemy musieli więc zostawać w Bangalore na nocleg.

Chcemy zobaczyć miasto, wynajmujemy tuk–tuka na cztery godziny aby nas obwiózł. Kierowca mówi trochę po angielsku, wiezie nas do najbardziej znanej świątyni, która akurat jest zamknięta, kolejne dwie świątynie nie są zbyt ciekawe.

Jedziemy jeszcze do pałacu, którego koszmarny widok z zewnątrz odstrasza nas od jego zwiedzania. Oglądamy budynki parlamentu Karnataki, a potem jeździmy jeszcze po mieście.

Smród spalin na ulicach jest nie do wytrzymania, dodatkowo jazgot klaksonów powoduje, że rezygnujemy z dalszego zwiedzania. Kiedy pijemy kawę na ulicy, zaczepia nas stara żebraczka, żal na nią patrzeć, daję jej banknot 10 rupii (warty 80 groszy) i jesteśmy świadkami jakiejś ceremonii religijnej, którą w podzięce odprawia przy nas.

Późnym wieczorem odjeżdżamy do Hospet. Nigdy takim autobusem nie jechaliśmy, dostajemy przedział w którym można się wygodnie położyć. Nocna podróż takim autobusem po indyjskich drogach to niezapomniane przeżycie. Najważniejsze, że o piątej rano jesteśmy w Hospet.

07 stycznia Hampi

Hospet to tylko stacja przesiadkowa, naszym właściwym celem jest Hampi dawna stolica, której szczytowy okres rozkwitu to początek XVI wieku. Na autobus nie ma co liczyć o tej porze, więc decydujemy się wziąć tut-tuka, który dowozi nas do swojego hostelu w Hampi.

Cała wioska żyje z turystów, więc hosteli tutaj jest mnóstwo. Znajdujemy wygodny z miejscem wypoczynkowym na dachu, z którego wyłania się górna część wzgórza świątynnego.

Naprzeciwko naszego hostelu, miejscowe kobiety otworzyły mały kramik z jedzeniem i kilkoma miejscami siedzącymi. Próbujemy śniadania i mimo, że jest bardzo ostre, to smakuje nam wybornie, cena rewelacyjna bo tylko dwa złote za dwa śniadania.

Idziemy obejrzeć wzgórze świątynne, a przede wszystkim świątynię Wirupakszy, przepiękną budowlę w sylu drawijskim, poświęconą jednej z postaci Siwy, który tutaj nazywa się Pampapati.

Do świątyni prowadzą okazałe bramy, nazywane gopurami. Główna brama (gopura) posiada jedenaście kondygnacji, nie mogę się powstrzymać, zasiadam i oglądam przez lornetkę detale, trzeba przyznać, że jest co oglądać.

Fantazja rzeźbiarzy dekorujących gopury była ogromna. Niestety w świątyni żyje ogromna ilość makaków, które nie pozwalają spokojnie posiedzieć.

Na terenie świątyni przez środek placu przechodzi kanał w którym płynie woda doprowadzona z rzeki Tungabhadra. Woda wpływa do miejsca nazywanego sacrum, a następnie obmywa stojący tam lingam. Po czym zbiera się w joni, czyli w żeńskim organie rozrodczym i kanałkiem wypływa na zewnątrz. Hindusi wierzą, że woda ta ma świętą moc, nabierają wodę w naczynia i święcą nią swoje domostwa.

Oprócz małp w świątyni mieszka również słoń oraz kilka sztuk bydła. Słonia widzimy z góry jak kąpie się w rzece, natomiast duży okaz byka stoi sobie spokojnie na dziedzińcu w pełnym słońcu i nie zwraca uwagi na przechodzących ludzi.

Po obejrzeniu głównej świątyni, oglądamy pozostałe budowle na wzgórzu i schodzimy nad rzekę.

Nie ma mostu, ale jako prom kursują łodzie. Przeprawiamy się na drugą stronę rzeki i raptem znajdujemy się w innym świecie.

Wokół mnóstwo zalanych pół ryżowych, a na groblach ponownie mieści się cała masa hotelików i guest housów.

Jest pięknie, kolorowo i widzimy mnóstwo ptaków. Przewodnik Lonely Planet poleca obejrzeć świątynię znajdującą się na wzgórzu, problem w tym, że nie możemy znaleźć drogi na wzgórze. W pewnym momencie, schodząca para Anglików pokazuje nam właściwą drogę. Nie poszliśmy szukać świątyni, bo było gorąco i nie mieliśmy wody.

Pod wieczór idziemy ponownie zobaczyć dalsze świątynie na wzgórzu, tym razem dopisało nam szczęście i poza ciekawymi budowlami zobaczyliśmy także całą masę kolorowych pątników.

08 stycznia Hampi

Dziś wcześnie rano wstaliśmy i byliśmy pierwszymi gośćmi na śniadaniu u sympatycznej rodziny hinduskiej, która ma naprzeciwko maleńką garkuchnię.

Przy śniadaniu miałam okazję obejrzeć życie miejscowej rodziny, której członkowie właśnie wstawali. Maleńki domek, czysty na zewnątrz, w środku miał jedno duże pomieszczenie. Akcesoria kuchenne pozawieszane były na ścianach z jednej strony, na przeciwległej ścianie wisiały na sznurkach ubrania. Na podłodze nie było łóżek ani prycz, mieszkańcy spali na ułożonych posłaniach, jeden przy drugim. Rodzina, albo kilka rodzin, była wielopokoleniowa z dużą ilością małych dzieci. Bardzo, bardzo żałowałam, że nie jestem w stanie z nimi się porozumieć.

Pierwsza rzecz jaką robią miejscowe kobiety rano, to malowanie kolorowymi kredami na chodniku mandali i innych hinduskich symboli.

Całe życie miejscowej społeczności toczy się przed domem. Rano myją swoje metalowe naczynia w kranikach umieszczonych przed domami.

Jedzenie większość mieszkańców przygotowuje na zewnątrz. Jedynie spanie w czasie południowej sjesty, jest w środku domu. Potem przed domem na ławeczkach i różnych dziwnych siedzeniach, można oglądać całą populację miejscowych, siedzą gawędząc do późnych godzin nocnych.

Po śniadaniu wzięliśmy tut-tuka na cały dzień, aby obwiózł nas po okolicznych świątyniach.

Już po kilku minutach widzimy, że stolica tego królestwa była bardzo bogata. Pozostałości nawet po kilkuset latach robią ogromne wrażenie.

Pierwsza świątynia jaką oglądamy, imponuje ogromną rzeźbą Genesa - to bóg z głową słonia, który jest orędownikiem powodzenia, czczonym za swoją zdolność pokonywania przeszkód. Przedstawia się go z ciałem człowieka i głową słonia.

Jego symbolem jest swastyka, lecz nie hitlerowska, hinduska swastyka nazywana symbolem szczęścia, ma ramiona skierowane w odwrotną stronę.

Jedziemy dalej i oglądamy świątynię Kryszny. Zbudowana w XVI wieku dla upamiętnienia zwycięstwa nad Orisą. Obok znajduje się wielki zbiornik wodny, który kiedyś był łaźnią. Na stopniach wiodących do zbiornika do dzisiaj widoczne są nazwiska rodzin, które tam miały swoje miejsca.

Przy powrocie do tut - tuka spostrzegamy całe stado zielonych papug, które obsiadły druty i górną część świątyni. Kierowca wiezie nas do Badavi Linga, który jest rzeźbą wielkiego penisa spoczywającego w ogromnej pochwie, rzeźba wykonana w czarnym bazalcie gromadzi deszczówkę. Kierowca tłumaczy, że jest to woda życia, którą należy zabrać do domu.

Dojeżdżamy do świątyni, w której obowiązują bilety wstępu, to słynna Lotus Mahal. Jest szczególnie interesująca, ponieważ jest mieszanką stylu hinduskiego i muzułmańskiego. Woda rozprowadzana kanałami pod posadzką schładzała ją, taka antyczna klimatyzacja. Było to ulubione miejsce wypoczynku władcy, a niedaleko znajdował się harem, ogrody i mennica. Blisko Lotus Mahal znajdują się stajnie królewskie, przeznaczone dla słoni, które były szczególną dumą dla ich posiadacza.

Docieramy do Łazienek Królewskich, również wybudowanych jako mieszanka stylów hindusko - muzułmańskiego. Wewnątrz jest basen, do którego woda doprowadzana była systemem kanałów. Pomyślano również o brudnej wodzie, którą wypuszczano na zewnątrz innymi kanałami.

Kolejne świątynie nie robią tak wielkiego wrażenia. Wreszcie dojeżdżamy do Vijaya Vittala, która jest największą świątynią w Hampi . Aby do niej do dojść należy przejść około 1,5 km od parkingu. Po drodze spotykamy kilka wycieczek szkolnych, które koniecznie muszą z nami zrobić sobie zdjęcia. Wszystko byłoby OK, gdyby nie panujący upał.

Największą ozdobą tej świątyni jest ogromny kamienny wóz procesyjny, stojący na zewnątrz przed wejściem do świątyni. Podstawa świątyni ma kształt wielościanu, wewnątrz znajduje się podest, który otaczają zgrupowane po kilka filary.

Ornamenty zdobnicze na filarach przedstawiają grajków, cała świątynia przeznaczona była do tańca dla świątynnych tancerek. Oglądamy z zaciekawieniem filary, które wydają dźwięki przy uderzeniach palcami, chociaż całe filary wykonane są z kwarcu, przy czym każda grupa filarów wygrywa inny ton.

Na lunch kierowca wiezie nas do pobliskiej gospody na wolnym powietrzu, zjadamy w trójkę tali, które jak większość, jest byle jakie, tylko cena jest dwukrotnie wyższa. W gospodzie towarzyszy nam duża grupa natarczywych makaków. W drodze powrotnej do wioski, kierowca pokazuje nam antyczną stołówkę. W kamiennej płycie wydrążono miejsca na talerze, miseczki i inne.

Wieczorem idziemy nad rzekę aby obejrzeć zachód słońca.

Sytuacja trochę dla nas krępująca bo przyszły się umyć całe rodziny hinduskie, obok nich w rzece stoją sobie spokojnie krowy. Na szczęście miejscowi nie zwracają na nas uwagi. Żegnamy się z Hampi, miejsce niezwykłe i wyjątkowo gościnni ludzie.