napisała: ELA

Los Roques - czyli koralowy raj


Ostatni dzień pobytu w Bolivar, zaczynamy od pożegnania z Anią i Krzyśkiem którzy udają się na południe Wenezueli, podczas gdy nasza czwórka planuje wypad nad morze. Highslide JSHighslide JS Z żalem żegnam się z naszymi współtowarzyszami, którzy byli jednymi z najmilszych ludzi jakich udało mi się ostatnio spotkać, życzymy sobie nawzajem dużo radości i mało kłopotów, po czym jedziemy na lotnisko.

Przy odprawie należy zapłacić podatek lotniskowy, nie mam odliczonej sumy pieniędzy więc daję banknot i czekam na wydanie 10 bolivarów, co nie następuje. W zamian, pani każe mi szybko przechodzić do dalszej kontroli. No cóż ja straciłam tylko 10 bolivarów, Piotruś miał mniej szczęścia, dał się okraść z telefonu komórkowego i papierosów przez pana sprawdzającego bagaż na lotnisku.Highslide JSHighslide JS W poczekalni lotniskowej doświadczamy luksusu w odmianie wenezuelskiej jaki już mieliśmy okazję poczuć poprzednio. Pomieszczenie wyziębione do około 10 stopni, z czynną dmuchawą zimnego powietrza powodującą odczuwanie zimna szczególnie dotkliwe. Przy temperaturze zewnętrznej około 25 stopni stanowi to prawdziwy szok dla organizmu. Opatulam się w polar i czekam na samolot, który wreszcie nas wybawi z opresji. Czekając zastanawiam się jaki samolot będzie obsługiwał ten lot, po locie maleńką cesną do Canaimy i powrocie stamtąd zdezelowanym latającym wrakiem, tym razem ładują nas co samolotu w dobrym stanie technicznym.

Highslide JSHighslide JS

Na lotnisku w Caracas udajemy się do biura Canaima Tours gdzie mamy odebrać bilety lotnicze na Los Roques. My mamy zarezerwowane wcześniej bilety, Sonia i Paweł jeszcze się wahają dokąd się udać, w końcu trafiają do tej samej agencji i kupują bilety z nami. Odczekujemy kilka godzin i udajemy się do odprawy, tutaj się dowiaduję, że chociaż mamy voucher wykupiony w obie strony z podaniem dni i godzin odlotu, to przelot jest tylko w jedną stronę mimo, że agentka mówiła co innego. Pozostawiam załatwienie biletu powrotnego na termin późniejszy, czekamy kilka godzin na samolot, który nie jest rejsowy i nie ma go w rozkładzie lotów.

 

Highslide JSHighslide JSLinia lotnicza nazywa się Chapi-air, a samolot jakim lecimy winien się raczej znajdować w muzeum techniki a nie obsługiwać loty pasażerskie. Jest tylko 14 miejsc dla pasażerów, wszyscy siedzimy tuż za pilotami, a za nami bez jakiejkolwiek osłony znajduje się złożony na jedną stertę nasz bagaż. Samolot od środka wygląda jak wnętrze wielkiej i zdezelowanej limuzyny, bez przejścia między siedzeniami ale za to z wieloma bocznymi drzwiczkami. Kiedy piloci uruchamiają silniki i śmigła zaczynają pracować, robi się bardzo głośno. Dodatkowo okazuje się, że samolot ma różne nieszczelności, którymi dostaje się powietrze i hałas silników. Pocieszam się tylko faktem, że to zaledwie 140 km od Caracas, a piloci to dwóch dziadków, którzy wyglądają jakby byli weteranami II wojny światowej.

Highslide JSHighslide JS Lecimy stosunkowo nisko i kiedy jesteśmy blisko atolu widać w całej okazałości jego piękno, mnóstwo wysp i wysepek a czasami samotnych skał wystających z morza, laguny i płycizny, cała paleta niebieskich i zielonych odcieni wody.

Lotnisko jest na jedynej zamieszkałej wysepce Gran Roque, właściwie to jest tylko mały pas startowy dla śmigłowców, bez biura i poczekalni, tylko z niewielkim zadaszeniem dla kilku osób obsługi. Kiedy dolatujemy, na przywitanie ściągają z nas po 170 bolivarów opłaty wstępu do parku narodowego, Wenezuelczycy płacą tylko ułamek z tej sumy, po raz kolejny przypominam sobie, że jestem w kraju budującym socjalizm.

Highslide JSHighslide JSJesteśmy w czwórkę i nikt z nas nie ma zarezerwowanego noclegu, małe miasteczko albo większa wieś na jakiej się znaleźliśmy, składa się w większości z niewielkich posadas oferujących kwatery dla turystów. W poszukiwaniu noclegu odwiedzamy większość z nich i rzuca nam się w oczy wysoki standard (jak na miejscowe warunki) oferowanych kwater. Niestety wszystkie kwatery są zajęte i zarezerwowane na najbliższe dni, chodząc po miasteczku niespodziewanie spotykamy dwójkę Włochów, znajomych Soni i Pawła z trekkingu na Roraimę. Przyłączają się do nas i wspólnie obchodzimy posady jedną po drugiej. Dopiero kiedy dotarliśmy do posady La Laguna z ulgą dowiedzieliśmy się, że są wolne miejsca.Highslide JSHighslide JS Sonia z Pawłem decydują się pozostać we wcześniej oglądanej kwaterze, my natomiast zatrzymujemy się u Mavi przesympatycznej Włoszki z Sardynii mieszkającej od 35 lat w Wenezueli.

Pokój który dostajemy jest dwupoziomowy z tarasem na pięterku, a wejście do pokoju znajduje się z wewnętrznego patio. Zachwyca mnie ogromna ilość zieleni jaka się tutaj znajduje. Na terenie patio (chociaż jest nieduże) rosną drzewa, kwitnące krzewy oraz mnóstwo kwiatów w różnego rodzaju donicach. Przypomina to trochę kwatery na Greckich Cykladach ale klimat Morza Śródziemnego nie jest tak łagodny jak tutejszy.

Highslide JSHighslide JSZmęczeni dniem pełnym wrażeń postanowiliśmy się wyspać, ale okazało się to nierealne, około 21 zaczęła działać gdzieś w pobliżu dyskoteka i miejscowa muzyka puszczana było do 3 nad ranem.

Pierwszy dzień naszego pobytu na Los Roques zaczynamy od dokładnego poznania wyspy na której mieszkamy. Nie jest ona duża i kilka godzin wystarcza na jej obejście. Wspinamy się na górzystą część wybrzeża wyspy, skąd można podziwiać otaczające wysepki, szczególnie pięknie prezentuje się stąd wysepka Francisqui. Na skałach kwitną kaktusy i można zobaczyć mnóstwo malutkich czarnych jaszczurek, obchodzimy starą latarnię morską i schodzimy do małej zatoczki między skałami.Highslide JSHighslide JS Skały otaczające zatoczkę mają kolor intensywnej czerni a porosty na nich są zielone i kolorowe. Szlak dojścia do miasteczka wyznaczono układając olbrzymie miejscowe muszle. Schodzimy na drugą stronę wyspy i oglądamy piaszczyste nabrzeże zamienione na port jachtowy i rybacki.

Na całej wyspie jest mnóstwo ptaków, w miasteczku są małe (wielkości wróbli i sikorek) ale różnokolorowe. Natomiast na morzu od strony portu siedzą na palach i łodziach całe stada pelikanów, ciągle głodnych i polujących na ryby.

Highslide JSHighslide JSOkoło południa decydujemy się popłynąć na oglądaną wcześniej wysepkę Francisqui, zabieramy stroje kąpielowe i po 10 minutach łodzią docieramy na wysepkę. Wyspa Francisqui ma piękną piaszczystą plażę i dużą lagunę, gdzie można brodzić w płytkiej i ciepłej wodzie. Wysepka jest porośnięta krzakami i niewielkimi drzewami, co daje schronienie ogromnej ilości ptaków. Miejsce to upodobali sobie kitesurferzy, ślizgający się po rozległych płyciznach. Kąpiąc się spotykamy wycieczkę rodaków, którzy przypłynęli tu katamaranem z wyspy Margarita. Na wyspie jest restauracja, gdzie serwują wielkie kraby przechowywane w skrzynce w morzu.

Highslide JSHighslide JSPo powrocie na Gran Roque znajdujemy małą restaurację, jedną z kilku jakie się tu znajdują, gdzie jemy wyśmienitą miejscową rybę. Właściciel lokalu jest Walijczykiem i mam wielką frajdę rozmawiając z nim. Wracając spotykamy kolejnych naszych rodaków podróżujących solo, tym razem jest to sympatyczne małżeństwo ze Śląska z dorosłymi dziećmi. Wdajemy się w dłuższą pogawędkę i dowiadujemy się wielu użytecznych rzeczy.

Kiedy wracamy do posady okazuje się, że dołączyli do nas Sonia z Pawłem którzy mają z nami zamieszkać oraz przyszli z wizytą ich znajomi z Florencji. Tymczasem nasza gospodyni Mavi przygotowała dla nas prawdziwą włoską ucztę. Highslide JSHighslide JSJedzenie przygotowane przez Mavi okazało się tak smaczne, że zjedliśmy sporą porcję pomimo, że nie byliśmy głodni. Przypomniałam sobie mój pobyt na Sycylii wiele lat temu i miejscową kucharkę, która potrafiła wyczarować prawdziwe arcydzieła z prostych składników: ryb, owoców morza i jarzyn oraz oczywiście makaronu.

Na drugi dzień pobytu na wyspie zaplanowaliśmy sobie wycieczkę łodzią na wyspy Cayo de Aqua i Los Mosquises. Płacimy za przewiezienie motorówką po 170 bolivarów i po 45 minutach jesteśmy na Cayo de Aqua. Wysepka wygląda jak uformowana z dwóch małych wysepek połączonych wąskim przesmykiem.

Highslide JSHighslide JS Plaża niezwykle malownicza z drobnym białym piaskiem a koralowce widoczne około 10 metrów od brzegu. Woda przezroczysta koloru szmaragdowego, idealne miejsce do kąpieli i nurkowania oraz opalania się na rozległej plaży. Spędzamy tu klika godzin a potem płyniemy na Los Mosquises, gdzie oglądamy rezerwat żółwi. W budynkach fundacji, która się tym zajmuje znajdują się pomieszczenia, gdzie w dużych zbiornikach można oglądać malutkie żółwie. Maluchy wyławiane są z morza i hodowane do pierwszego roku życia, potem ponownie wypuszczane. W ten sposób ponad 90% z nich ma szanse na przeżycie. Na tej wyspie jest również mała wystawa archeologiczna,Highslide JSHighslide JS tutaj po raz pierwszy spotykamy się z pracami polskich archeologów Magdaleny i Andrzeja Antczaków.

W drodze powrotnej na Gran Roque płynęliśmy w dużym wietrze i po wzburzonym morzu. Motorówka na której się znajdowaliśmy zabierała sporą grupę wycieczkowiczów, siedzieliśmy na przodzie łodzi i każda fala nas omywała, zwłaszcza kiedy łódź spadała z grzbietu fali na powierzchnię wody, miejscowi sternicy bardzo się spieszyli do domów więc nie oszczędzali silnika. Po wylądowaniu byliśmy przemoczeni, totalnie zasoleni i zziębnięci.

Highslide JSHighslide JSWieczorem opowiadam naszej gospodyni o Los Mosquises i Cayo de Aqua, ku mojemu wielkiemu zdumieniu Mavi przynosi wielką księgę o wykopaliskach archeologicznych dokonanych na Los Roques przez naszych archeologów p. Antczaków z osobistą dla niej dedykacją. Wspaniała księga z mnóstwem kolorowych zdjęć artefaktów, wśród których najpiękniejsze dla nas były znalezione tu figurynki. Dziwne jest to, że o osiągnięciach naszych rodaków można się więcej dowiedzieć za granicą niż w kraju.

Kiedy budzę się kolejnego dnia okazuje się, że nie mogę mówić i mam podwyższoną temperaturę. Wczorajszy powrót z Los Mosquises i wyziębienie zrobiło swoje, Paweł ratuje mnie lekami. Postanawiamy sobie odpuścić tego dnia, wykupujemy bilety na łódź która zabiera nas na wyspę Madrisqui.Highslide JSHighslide JS Zabieramy parasol i leżaki, a potem w błogim lenistwie spędzamy kilka godzin. Piotruś się kąpie a ja czytam, podziwiam pelikany i jachty, czuję, że jestem na wakacjach jest mi dobrze i nic nie muszę robić.

Wieczorem przy kolacji w miejscowej restauracji spotykamy dwie nasze rodaczki –matkę i córkę, podróżujące solo po Wenezueli. Rozmawiamy przy jedzeniu i kiedy im opowiadam o kłopotach z załatwieniem biletu powrotnego do Caracas dowiaduję się, że one mają wszystko załatwione z góry i o nic nie muszą się martwić. Na moją sugestię, że warto sprawdzić rezerwację, mówią mi, że one nie muszą tego robić bo mają wszystkie potwierdzenia. Jak się potem okazało, w Wenezueli niczego nie można być pewnym.

Highslide JSHighslide JSNa kwaterze niespodzianka, na nocleg zjawia się cała grupa naszych studentów, podróżowali po Morzu Karaibskim katamaranem i teraz kończą swój pobyt. Kiedy pytamy ich o wrażenia z pobytu, najbardziej chwalą drinki przyrządzane przez załogę. Nie komentujemy, każdy ma swój najlepszy sposób spędzania wolnego czasu.

Rankiem udajemy się, jak i w poprzednie dni, do biura aby zadzwonić do naszej agentki w Caracas. Tym razem jestem zdeterminowana i nalegam aby potwierdzić naszą rezerwację biletów. Data powrotu, którą mam na vaucherze okazuje się fikcją a pan w okienku informuje mnie, że biletów na jutro już nie ma.Highslide JSHighslide JS O dziwo, po godzinie oczekiwania, agentka w Caracas znajduje dla nas miejsca w samolocie, mamy się stawić jutro o 17 na samolot.

Pokrzepieni na duchu płyniemy po raz kolejny na wyspę Francisqui, tym razem mamy pecha bo pogoda zawodzi, przeżywamy deszcz i wiatr chroniąc się pod parasolem. W nagrodę po deszczu czujemy jak wspaniale pachnie morze.

Wracając, po drodze żegnamy się z Sonią i Pawłem, którzy odlatują do Caracas. Poszukując znaczków na kartki pocztowe, trafiamy do miejscowej poczty, gdzie się dowiadujemy, że widokówki za granicę możemy nadać tylko na lotnisku w Caracas.Highslide JSHighslide JS Przeżywam szok, w żadnym kraju w jakim do tej pory byłam, nie było takich zakazów.

Ostatni dzień pobytu na Gran Roque wykorzystujemy na włóczęgę po wyspie na której mieszkamy. Jest duży wiatr i morze wzburzone, zastanawiamy się czy nie będzie kłopotów z odlotem. Po pożegnaniu z Mavi udajemy się dwie godziny przed wyznaczonym czasem na miejsce odlotu, które trudno nazwać lotniskiem. Jesteśmy zdenerwowani, bo nie wiemy czy rzeczywiście mamy rezerwację na lot, a nasz lot o 17 jest ostatnim lotem tego dnia. Godzinę przed odlotem zjawia się pani z listą pasażerów, zasiada na stołeczku a listę kładzie na kamieniu i przykrywa drugim kamieniem (aby nie odfrunęła).Highslide JSHighslide JS Biorę nasze paszporty i udaję się do pani, w celu potwierdzenia. Owszem jestem na liście pasażerów ale… sama. Pani na moją sugestię, że podróżuję z mężem wpisuje Piotrusia na listę pasażerów. Oboje czujemy ogromną ulgę.

Obserwujemy nasze znajome rodaczki, matkę z córką, które przychodzą na ten sam lot i dowiadują się, że nie ma dla nich miejsc. W desperacji usiłowały potem wynająć łódź do Caracas, jak nam wcześniej powiedziały, w Caracas miały mieć przesiadkę na samolot do Ciudad Bolivar gdzie miały z góry zapłaconą wycieczkę.

Highslide JSHighslide JSKiedy pozwolono nam wejść na pas startowy okazało się, że wracamy tym samym latającym złomem, którym tu przylecieliśmy. W całym samolocie jest tylko 14 miejsc, natychmiast zajmujemy miejsca siedzące. Dobrze zrobiliśmy, za chwilę okazało się, że dla jednego pasażera nie ma miejsca w samolocie. Pani która sprawdzała rezerwacje miota się koło samolotu i wszystkich wypytuje czy mają bilety linii Chapi-air, oboje potwierdzamy i jesteśmy zdeterminowani nie ruszyć się z miejsc. Pani nie przyjdzie do głowy policzyć pasażerów na liście i sprawdzić dlaczego ma 15 a nie 14 nazwisk. Nieszczęśnik, który nie zdążył zająć miejsca nie poleciał, wyciągnęli jego bagaż i został na wyspie. W duchu przeklinam naszą podłą agentkę, która nie zarezerwowała miejsca dla Piotrusia, ale jesteśmy zdesperowani i wiemy, że musimy odlecieć do Caracas. Highslide JSHighslide JS

Co za ulga kiedy wreszcie startujemy! Już na pewno odlecimy, patrzę na zegarek i zaczynam się śmiać, odlecieliśmy prawie 15 minut przed czasem. Nie spodziewałam się poprzednio, że tak się ucieszę na widok Caracas.

Na lotnisku bierzemy taksówkę i jedziemy do Hotelu Cristal. Lot do Frankfurtu mamy wykupiony na następny dzień, jesteśmy rozradowani tym, że udało nam się wydostać z Los Roques.



CDN

wróć na początek strony

POPRZEDNIA STRONA