napisał: Piotr Wojtkowski

DELTA ORINOKO


Wcześnie rano pobudka, bo o 7 wyjazd. Jedziemy w szóstkę. Ten sam skład co poprzednio...

Highslide JSHighslide JS Rozklekotanym samochodem dojeżdżamy koło 13 do miasta Tucapita.

Zostajemy przekazani pod opiekę Luisowi. On organizuje zwiedzanie delty Orinoko. Wsiadamy do łodzi metalowej. Nie dłubanko-wypalanki. Od razu siadam na kapoku. Mam już odciski od ciągłego siedzenia na twardych ławkach łodzi.

Po drodze do naszego obozowiska, zatrzymujemy się na lunch. Kurczak i ryż. Na miejscu znalazł się głodny kotek i pies ze sterczącymi żebrami. Dokończyły nasz posiłek.

Highslide JSHighslide JS Drugi postój, a właściwie – zwiedzanie, mamy na małej wysepce w delcie. Oglądamy tam wielkie pająki – tarantule. Są całkiem sympatyczne – włochate, nie agresywne. One nas również sobie pooglądały patrząc się tymi okrągłymi,czarnymi, zdziwionymi oczkami. Były trochę przestraszone i chyba, niezbyt zadowolone.

Wreszcie, koło 16 jesteśmy na miejscu. Wygląda, to nasze obozowisko dosyć ciekawie... Platforma postawiona na palach, częściowo zadaszona z miejscem na rozpięcie hamaków i małą przystanią. Jest również sklepik, gdzie można kupić najpotrzebniejsze artykuły, na przykład rum, czy papierosy...

Highslide JSHighslide JS Będący na miejscu pracownicy Luisa wieszają hamaki, a my płyniemy na zwiedzanie rzeki. Dołączyła do nas wyjeżdżająca nazajutrz Polka ze swoim chłopakiem. Nie była zachwycona tą wyprawą. Poopowiadała nam troszkę, co się dzieje i jak się dzieje. Będzie ciekawie...

Przez jakieś dwie godziny pływamy po odnogach rzeki i podziwiamy faunę i florę. Szczególnie, to ostatnie, bo fauna z daleka słysząc silnik naszej łodzi zwiała w dżunglę. Ale cośmy sobie pooglądali, to nasze! Czasami udało się podpłynąć do ptaszków siedzących, tak wysoko, że czuły się bezpieczne i nie uciekały.

Highslide JSHighslide JS Koło 18 wracamy do obozu. Sielanka kończy się z chwilą zatrzymania silników łodzi i przybicia do schodów przystani. Chmara komarów! Upierdliwe, jak diabli! Rywalizują o miejsce żerowania z meszkami, które również się do nas dobrały. Smaruję i psikam się „muggą”, ale pomaga tylko na jakieś 10 minut. Środek może i skuteczny, ale tak średnio na tutejsze owady... Nocleg w hamaku pod moskitierą, przy odgłosach dobiegających z głębi dżungli i bliskiego brzęku komarów usiłujących się najeść...


Highslide JSHighslide JS O świcie wstałem. Idąc do kibelka musiałem stoczyć walkę z komarami skutecznie blokującymi drogę po kładce. Wyszło na remis. Kilka ukąszeń i kilka trupów.

Na pomoście obejrzałem sobie wschód słońca i właściwie wykonałem wszystko co zaplanowałem. Leżeć mi się nie chciało, zresztą, gdybym z powrotem wlazł do hamaka, to mógłbym wszystkich pobudzić, bo nasze spania były powiązane do wspólnych belek. Szukając zajęcia, rozejrzałem się po tarasie. W kącie zobaczyłem jakieś kije wyglądające na wędki.

Highslide JSHighslide JSMyślę, że nazwa „wyglądające na wędki” jest właściwa. Były to kije z przywiązaną grubą żyłą (nie żyłką), do której został przytwierdzony ciężarek i wielki hak. Taki, jak na szczupaka, tylko nie kotwica, a pojedynczy. Żadnego spławika. Kij o długości około dwóch metrów, żyła nieco krótsza. Prymitywny rodzaj naszego „bata”.

Jeżeli coś takiego jest, to znaczy, że może zostać użyte. Tylko jeszcze trzeba przynęty...

Przynętę wykopałem patykiem pod pomostem. Ładna, tłusta dżdżownica...

Szybko poszło! Zaraz zjadło... Highslide JSAle poczułem, że coś dużego ciągnęło. Ciśnionko skoczyło, jakbym wypił mocną kawę... Highslide JS Zaraz zacząłem szukać następnych robaczków, ale że wstała już obsługa, to przy okazji poprosiłem o kawałek mięsa. Robaczków nie znalazłem, za to zostałem obdarowany kawałkiem mięsa z kurczaka. Pokroiłem na kawałeczki, tak aby mogło wleźć na haczyk i zacząłem zabawę!

Trochę trwało zanim załapałem, jak to działa... Ale rezultat był! Piękna piraniowata rybka!!!

Wszyscy byli zadowoleni! Najbardziej obsługa, która zaraz rybę zabrała, mówiąc, że będzie bardzo dobra. Jeżeli tak mówili, to z pewnością była... Highslide JSHighslide JSJa nie spróbowałem... Sami zeżarli... Jeszcze dobrze, że pozwolili mi ją uwiecznić. Razem z wędką.

Zaraz zrobiło się gęsto na pomoście od chętnych. Z obsługi i turystów. Nie lubię tłoku, więc dałem sobie spokój. Jedyna satysfakcja, to ta, że nikt więcej nic nie złapał...

Po śniadaniu (nieco opóźnionym z powodu łapania ryb przez obsługę), płyniemy na zwiedzanie wiosek indiańskichHighslide JS zamieszkałych przez plemiona Warao.

Highslide JS Właściwie, to można było poprzestać na jednej, bo wszystkie są jednakowe. Domy pobudowane na palach, osłonięte z trzech stron, czasami jest i czwarta ścianka. Każda chata, to mieszkanie jednej rodziny. Jest palenisko, są hamaki. Niektóre hamaki są rozwojowe. Wieloosobowe. Pytaliśmy się o cenę takiego, chcieli 500 bolivarów. Zdzierstwo nieprzeciętne. Mimo że Paweł miał chęć kupić, to kiedy usłyszał cenę – zrezygnował.

Starych ludzi nie widać, za to dzieci – pełno... Dzieciaki od małego są przyuczane, że mają się pilnować. Myślę, że jest również naturalna selekcja, bo raczej nie wyobrażam sobie, kiedy małe dziecko spadnie z wysokości ponad dwóch metrówHighslide JSHighslide JS na ziemię najeżoną ostrymi pozostałościami po drzewach, aby przeżyło. Jeżeli nie od razu, to trochę później. Dzieci indiańskie są zupełnie inne niż nasze. Kiedy na wycieczce Rio Caura płynęła z nami żona Samuela z dzieckiem, nie słyszałem, aby chociaż raz zapłakało. Tutaj również – uśmiechnięte i radosne. Nie narzucające się, ale bardzo wdzięczne za każde zainteresowanie się nimi. Lubią pozować do fotek i oglądać swoje zdjęcie...

Kiedy przypływamy do wioski zaraz kobiety się skrzykująHighslide JSHighslide JS i przynoszą swoje wyroby. Co nieco kupujemy, już nie dlatego, że nam się podoba, czy potrzeba, ale aby zostawić miejscowym trochę pieniędzy. Przynajmniej nie żebrzą...

Obejrzeliśmy tych wiosek kilka. Było ciekawie, bo wszystko nieznane przez nas. Wracamy na obiad.

Niespodzianka!!!

Na obiad kurczak. Tak, wiem, że to żadna niespodzianka, że kurczak. Nie chodzi o to co, ale jak. Kiedy dostałem swoją porcję i bezczelnie pozaglądałem do talerzy sąsiadów, Highslide JSHighslide JS poskładałem, to co zobaczyłem. Można z połówki kurczaka zrobić obiad dla ośmiu osób! Trzeba tylko troszkę pomyśleć i dobrze podzielić. Nikt nie był zachwycony...

Po obiedzie płyniemy na łowienie piranii.

Zatrzymujemy się w czterech, czy pięciu miejscach. Wreszcie Ania, która dobrze mówi po hiszpańsku, tłumaczy sternikowi, że my w Polsce również mamy motorówki i nie musimy jechać do Wenezueli aby nią sobie popływać... Aluzju paniał... Highslide JSHighslide JSZostajemy dowiezieni pod wioskę, gdzie udaje mi się złapać rybkę. Po naszemu – niewymiarowa płotka.

Wracamy koło 18, o zmroku. Akurat, kiedy komary zaczynają żerować. Chociaż one się najadły...

Na kolację czekamy do jakiejś 20, bo załoga jest podniecona łapaniem ryb i niezbyt kojarzy co ma najpierw robić. Kontynuować łapanie, czy przygotowywać koryto.

Jest całkiem przyjemnie (dla nich). Radio ryczy na cały regulator, komary rąbią w takt muzyki. Wreszcie Ania nie wytrzymuje i idzie troszkę uspokoić towarzystwo. Trochę uspokoiła. Na chwilę.Highslide JSHighslide JS No, może na długą chwilę, bo koncert dawali już bez pomocy radia, kiedy się pokładliśmy do hamaków.

Wywalczyła również jutrzejszą wycieczkę canoe. Luis zapowiedział, że o piątej popłyniemy. Rano o piątej. Miał nadzieję, że nikt nie wstanie....



Od piątej wraz z Anią koczujemy. Highslide JSHighslide JSJa zwykle wcześnie się budzę, więc nie przeszkadza mi, że tak wcześnie. Odwiedziłem kibelek, do którego nie dało się wejść, bo komuś rybka zaszkodziła ( przecież nie ten rum i piwo, które wypili) i wiedziałem, że wycieczka z pewnością nie odbędzie się zbyt rano. Panowie, którzy się nami opiekowali (Luis również) balowali do północy, więc poranne wstanie raczej nie wchodzi w rachubę.

Pozwlekali się koło ósmej. Byli bardzo nieszczęśliwi, widać po twarzach, że nie czuli się najlepiej. Bardzo niechętnie, ale popłynęli na zwiedzanie delty dłubanką.

Highslide JSHighslide JS Na to zwiedzanie, to pojechała delegacja. Pani Ela, Sonia i Paweł. Ania z Krzyśkiem i ja zostaliśmy w obozowisku. Było całkiem przytulnie – cicho. Radio nie ryczało, jak nigdy przedtem...

Delegowana przez nas trójka wróciła zachwycona. Pani Ela opowiadała, że było zupełnie inaczej. Co prawda, mieli małe problemy ze znalezieniem chętnego Indianina, który by odstąpił swoją łódkę, ale po niedługim poszukiwaniu takowego znaleziono. W czwórkę (Indianin – właściciel dłubanki, Pani Ela, Sonia i Paweł) popływali w ciszy po kanałach delty. Widzieli ptaki, które nie były straszone i dawały się pooglądać z bliższej niż dotychczas odległości.Highslide JSHighslide JS

Po śniadaniu wracamy. Jakoś nie żałuję! To, jak do tej pory najgorsza wycieczka. Luis powinien zająć się czymś innym.

Te trzy godziny drogi wodą do Tucapita były ciekawe. Kierownik silnika motorówki dawał ile mógł. Strugi wody tryskały na boki, a co nie dało rady na zewnątrz łódki, tryskało na nas. Wreszcie znalazłem worek foliowy, który miał trzy otwory. Specjalnie. Było dużo lepiej...

Na miejscu w Tucapita, już czekały na nas samochody,Highslide JSHighslide JS którymi zostaliśmy dowiezieni do Bolivar. W posadzie Carlosa jesteśmy o 16. Zostawiamy rzeczy i na miasto!

Wrażenia ze spaceru raczej mieszane... Miasto takie sobie, południwoamerykańskie... Mieliśmy mało czasu aby je dokładniej pozwiedzać, bo o 18 robi się ciemno, a nie jest bezpiecznie tam po ciemaku chodzić. Ceny podobne do tych w Polsce. Aby było ciekawiej, to owoce południowe (cytrusy, banany) nawet droższe niż u nas. Kiedy zaczęto zamykać sklepy wróciliśmy do posady.

Ostatnia noc w Bolivar. Przygotowujemy się do jutrzejszego wyjazdu. Przepakowujemy plecaki, układamy wszystko... Chowam komórkę do plecaka, aby mi się nie pętała po kieszeniach. Wreszcie idziemy spać, bo jutro o piątej pobudka. Samolot do Caracas mamy o 6.30, więc trzeba wcześnie wstać...


wróć na początek strony

POPRZEDNIA STRONA

NASTĘPNA STRONA

Poprawny CSS!